drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 30 grudnia 2011

249. Sylwestrowo?

Po wielu latach badań i doświadczeń,  doszłam do epokowego
odkrycia - jeżeli chcecie czuć się w kolejnym roku lepiej niż
w  minionym to... UWAGA...
nie róbcie żadnych noworocznych postanowień z gatunku:
*wreszcie poćwiczę angielski/chiński/ hiszpański,
*schudnę, co najmniej 2 rozmiary odzieżowe,
*będę miła dla  teściowej/tej zołzy z przeciwka/szwagierki,
*będę  regularnie ćwiczyć, pływać, chodzić na spacery,
*tu możecie wyliczyć inne postanowienia, które usiłowaliście
  wcielić bezskutecznie w życie .
Niczego sami sobie nie obiecujcie, bo potem świadomość tego,
że  z przeróżnych względów  nic z tych  postanowień nie wyszło,
będzie Was ugniatała niczym  ostry kamyk w bucie. Życie dostarcza
nam dostatecznie dużo niemiłych doznań, więc po co ten dodatkowy
stres??? Ale marzyć możecie.
A gdy  będziecie spełniali  Noworoczny Toast, pamiętajcie, proszę, że:

            Wszystkim Odwiedzającym życzę
           by spełniły się ich plany i marzenia,
          nawet te pozornie nierealne i szalone.
 

czwartek, 29 grudnia 2011

248. Takie tam...

drobiazgi. Wspominałam niedawno, że zakupiłam nowe kamyki, między
innymi sugilit. No i wydłubałam z nich takie coś, czyli naszyjnik i
bransoletkę. Te małe, szarawe to koraliki toho, w kolorze tanzanitu.




Idzie mi to jakoś wolniutko, bo mi się przyplątało zapalenie prawego
stawu barkowego. Już  kiedyś miałam, nie sądziłam, że znów się odezwie.

Poza tym niedługo mój starszy wnuczek kończy 3 lata, więc oprócz
wysłanych już zabawek zrobiłam dla niego kartkę z  życzeniami.
Musiałam zrobić sama, bo nigdzie nie było kartki urodzinowej dla
3-latka. Były z okazji 18-tek lub 50-tek. Tło dostało koloru już
po "obfoceniu", gdy już napisaliśmy życzenia. I wygląda to tak:
Kartka jest przestrzenna i są to zwierzątka, które mały lubi.




Zabrałam się też za dzierganie, ale jakoś też mi nie idzie, przez ten bark.
Najzabawniejsze, że nawet nie wiem jeszcze jaki fason tego zrobię. Na
razie robię plecy. A włóczka to mikrofibra. A wygląda to tak:

A dziś upiekłam  ciasteczka noworoczne, kruche.  Roboty mało, a pyszne.
Jeśli macie ochotę, to bez trudu zdążycie je zrobić w sobotę rano.
Składniki:
220 dag miękkiego masła,  pół szklanki cukru, 2 łyżki mleka, 1/2 łyżeczki
soli,  1 cukier waniliowy, pół szklanki rodzynek lub żurawin, pół szklanki
posiekanych dowolnych orzechów, dwie i pół szklanki mąki.
Wykonanie:
Utrzeć masło z cukrem, dodać mleko, cukier waniliowy, sól, stopniowo dodać
mąkę i resztę składników. Wyrobić szybko ciasto, uformować dwa wałki.
Każdy wałek zawinąć w folię spożywczą i wstawić do lodówki ( ja
wstawiam do zamrażalnika na 1 godz.). Po tym czasie pokroić ciasto na
cienkie plasterki, 4-ro milimetrowe. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem.
Wstawić do piekarnika nagrzanego do 200 stopni. Piec 12 minut, gdy
już zbrązowieją krawędzie ciastek należy je wyjąć z piekarnika.
Ja zrobiłam z żurawinami. Są niestety bardzo pyszne. Smacznego życzę!

poniedziałek, 26 grudnia 2011

247. Już za parę dni.....

wkroczymy w 2012 rok. Chyba każdy z nas ma cichutką nadzieję, że
będzie to rok lepszy niż ten, który się kończy. Co zabawniejsze, to taką
nadzieję ma każdy, niezależnie od tego, jaki to był rok.
Zamiłowani katastrofiści są jednak przekonani, że 21 grudnia 2012 r,
w chwili, gdy wypełni się liczący 4600 lat kalendarz Majów,  nastąpi
koniec świata. W naszą piękną, błękitną  planetę uderzy uderzy nie
znana  jeszcze planeta Nibiru. Jak dotąd nikt owej planety nie widział,
poza Sumerami.
Ale w ubiegłym roku brytyjscy astronomowie odkryli na krańcach
Układu Słonecznego bardzo tajemnicze ciało niebieskie i nadali mu
imię Tyche. Zakwalifikowali je jako nienarodzoną planetę, bo jest to
olbrzymi obłok gazu, którego nie można zobaczyć, ponieważ nie
odbija się od niego światło, więc trochę dręczy mnie pytanie jak oni
na to wpadli. Orbita tego obiektu jest tak duża, że pojawia się on
w naszych stronach co kilka tysięcy lat. Uczeni podejrzewają, że te
sporadyczne wizyty Tyche wywołują spore zamieszanie w Kosmosie
i kto wie, czy nie spowodowały już kiedyś tak drastycznych zmian
jak przebiegunowanie Ziemi.
Osobiście bardziej stawiam na EURO 2012. A to już chyba w czerwcu.
Ale póki co, przed nami ostatnie pół nocy starego roku.
Chyba każdy  zna jakieś przesądy mające pomóc przywołać lepszą
przyszłość. Nie wiem, czy to działa, bo osobiście nie próbowałam, ale
kto wie, może to pomaga? Oto te sposoby:
1. jeszcze przed 31 grudnia należy popłacić wszystkie rachunki za
  odchodzący rok, pooddawać wszystkie długi. Takie postępowanie
   ma nas uchronić przed brakiem pieniędzy w Nowym Roku;
2. 31 grudnia na czerwonej kartce trzeba spisac wszystkie problemy,
    które nas dręczyły w ciągu ostatniego roku i spalić tę kartkę;
3. usuń z domu wszelkie popsute, zniszczone i nieprzydatne przedmioty
    i ubrania;
4. jeżeli chcesz mieć zapewniony przypoływ gotówki, to koniecznie do
    prawego buta wsuń banknot o jak najwyższym nominale;
5. nie nakręcaj zegara przed północą, zrób to dopiero po północy;
6. gdy wybije północ najstarsza w domu osoba powinna szeroko
    otworzyć okno, by wpuścić do domu Nowy Rok i życzliwe domowe
   duchy;
7. w tę noc zapomnij o diecie, jedz wszystko, ile tylko masz ochotę.
   Po północy należy dodać na stół nową potrawę. A ze sprzątaniem  ze
   stołu nie należy się spieszyć, by nie wynieść swego szczęścia;
8. sprzątanie zacznij dopiero 2 stycznia,   by wraz ze śmieciami nie
   wyrzucić dobrego losu, który jeszcze się nie zdążył zadomowić.

Najbardziej przemawia do mnie 3 punkt - chyba jednak wezmę się
za porządny remanent. Nie wiem tylko, czy dotyczy to tylko
mieszkania czy i może również piwnicy. Bo tam to już tylko dziada
z babą brakuje.
Punkt 7 też brzmi niezle, tylko jakoś nierealnie w moim przypadku.
Jeśli znacie jakieś przesądy związane z tym dniem to napiszcie- ja
znam tylko tyle, a wiem, że jest ich sporo.

poniedziałek, 19 grudnia 2011

246. Przerwa świąteczna

                     Wesołych  Świąt
 wypoczynku, miłego spędzania czasu w gronie najmilszych,
Paniom zachowania linii pomimo spożywania słodkości,
Panom- dobrego humoru,
Dzieciom - super prezentów,
Domowemu Zwierzyńcowi- psich i kocich przysmaczków.

niedziela, 18 grudnia 2011

245. O wszystkim i niczym

Zaczytałam się - jedna zarwana noc i dwa dni i przeczytałam dwa tomy
pewnej sagi rodzinnej napisanej przez kobiety. Tom I nosi tytuł
"Lawendowy pył" , tom II  "Zapach rozmarynu", razem 730 stron do
przeczytania.
Saga opowiada dzieje polskich rodzin na kresach wschodnich tuż
przed II wojną światową i po jej zakończeniu. Pisana jest przez 6 kobiet,
najstarszych córek z sześciu rodzin. Czyta się dobrze, polecam.

                                              ****
Odszedł mąż mojej serdecznej koleżanki, niestety po 6 latach długich
cierpień. Smutno nam, ale wiemy, jak bardzo się męczył. To jeden
z tych przypadków, gdy działania medycyny w niczym nie pomagają
a tylko przedłużają cierpienia.

                                              ****
Przyznaje się, w tym roku nie robię świąt, ignoruję je całkowicie, nie
mamy ochoty na święta. Żadnych choinek, stroików, jedynym zbliżonym
do świąt akcentem jest zakup typowej strucli niemieckiej z bakaliami
i marcepanem. To zwykłe łakomstwo z mojej strony.                    
                                           
                                               ****
Dziś doszedł do nas zapowiadany na dwa dni wcześniej, silny wiatr.  Jest
ponuro, szaro, łyso na drzewach,  zielonkawo na trawnikach i wieje, wieje
a ciśnienie niziutkie.  Ale wcale a wcale nie tęsknię za śniegiem i mrozem.
                                           
                                              ****
Pomimo kiepskiego nastroju zaczęłam coś dłubać , choć  idzie mi to jak
po grudzie. Zakupiłam nowe kamyki, sugilit. Jest to rzadki minerał,
odkryty w XX wieku przez pewnego Japończyka. Jest pochodną
krzemianów pierścieniowych, występuje w Japonii, RPA, Namibii, Indiach,
Argentynie. Moje kamyki  są wytoczone w kształcie kulek i mają różne
odcienie  fioletu. Prawie ukończyłam naszyjnik, który tym razem  zaczynałam
tylko 5 razy - a to wzięłam nieodpowiedniej wielkości koraliki uzupełniające,
a to pomyliłam się w liczeniu, a to wzięłam złej długości  linkę. Masakra.
Mąż patrzył na moje poczynania z wielkim zdziwieniem.
Może jutro uda mi się to "obfocić". Poza tym pozaczynałam kilka wisiorów.
                                            
                                             ****
Załapałam się na rehabilitację w warszawskiej filii CKR. Ale tym razem tylko
fizykoterapia. Zacznę już 2 stycznia!!! Najważniejsze,że zakwalifikowana
zostałam jako stała pacjentka.
Ćwiczenia fizyczne mogę zacząć dopiero pod koniec lutego.A wszystko przez
tę operację usunięcia pęcherzyka żółciowego.
Brakuje mi tej gimnastyki, dobrze się po niej czułam.
                                            
                                             ****
Jutro ostatni, przedświąteczny tydzień. Życzę  wszystkim zagonionym,
sfrustrowanym nadchodzącymi świętami, by znależli chwilę na  zastanowienie
się nad celowością  zastawiania stołu tak, by obrusa spod talerzy i półmisków
nie było widać, spędzania przy stole kilku godzin i najadania się "na sztywno",
gromadzenia przy stole wszystkich na zasadzie "wypada" ciocię/wujka/
kuzynkę zaprosić. Jeszcze jest czas by coś zmienić. Pomyślcie więcej o sobie,
odrobina egoizmu w tym wypadku nie zaszkodzi.
            

poniedziałek, 12 grudnia 2011

244. Wcale nie bajka

Był sobie Chłop i Baba, bardzo się kochali , prawie nigdy się nie
rozstawali, a z tej miłości to nawet dzieci im przyszły na świat,  Jaś i
Małgosia. Mieszkali wszyscy w pięknym starym domu z dużym ogrodem,
który był własnością rodziców chłopa. Ten dom z ogrodem rodzice
chłopa przepisali tylko na niego, wnukom pozapisywali po  kawałku ziemi
i z tego wysiłku wkrótce pomarli. Chłop początkowo chciał zapisać 
połowę tego co otrzymał w spadku i na Babę, ale Baba nie chciała, więc
nie zapisał. Baba odchowała dzieci i gdy już miała odetchnąć, że dzieci
podorastały - śmierć upomniała się o Babę. Baba broniła się jak mogła,
ale śmierć tak ją sobie upodobała, że nawet bardzo dobrzy lekarze nic
nie mogli pomóc. Baba jezdziła nawet za granicę, ale tam też lekarze
ręce rozłożyli i śmierć Babę zabrała.
Chłop rozpaczał, przez kilka lat popłakiwał, cierpiał , a z tej zgryzoty
zachorował i znalazł się w szpitalu. Bardzo wiele czasu w tym szpitalu
spędził, a po powrocie do domu musiał jeszcze długi czas brać
zastrzyki i potrzebna była rehabilitacja. Któraś z pielęgniarek doradziła
Chłopu, by wziął prywatnie jakąś opiekunkę, najlepiej pielęgniarkę, bo
sporo w tym czasie było pielęgniarek z marniutką pensyjką, więc
z pewnością znajdzie się chętna. I znalazła się chętna -  samotna,
nieco młodsza od Chłopa  -  Kobieta. Jaś i Małgosia  byli bardzo
zadowoleni, z tej radości nawet nie zaglądali zbyt często do Chłopa,
bo po co?  W domu była Kobieta, która gotowała, sprzątała i
pełniła obowiązki pielęgniarki. Chłop  pomału wracał do zdrowia,
widać opieka Kobiety  mu służyła.
Po roku Chłop już nie wyobrażał sobie domu bez Kobiety. Bardzo
się do  Kobiety przywiązał, mieli ze sobą  o czym rozmawiać a  i
pomilczeć razem lubili. Przez ten cały rok Jaś i Małgosia  tylko raz
Chłopa odwiedzili. Małgosia głównie po to, by przejrzeć biżuterię
po Babie, ale stwierdziła, że to wszystko nie  jest modne i nic nie
wzięła. Chłop dał więc Małgosi pieniądze, by coś  sobie z biżuterii
kupiła. Wolał, by to co Baba  nosiła, pozostało nadal w domu.
Chłop postanowił, że zaproponuje Kobiecie, by za niego wyszła.
Naprawdę  bardzo się z Kobietą  zżył , może nawet pokochał i nie
chciał się z nią rozstawać. Chłop podreptał do fryzjera i do kwiaciarni,
zakupił piękne róże, wrócił do domu i z duszą  na ramieniu  czekał
na Kobietę. Kobieta zgodziła się bez wahania - Chłop był bardzo
miłym, serdecznym człowiekiem i bardzo go lubiła.
Chłop z Kobietą złożyli papiery w USC  i w miesiąc pózniej wzięli
ślub. Jaś i Małgosia obrazili się na Chłopa, na ślub nie przyszli. Ale
nie popsuło to humoru nikomu - ani nowożeńcom ani gościom.
A Chłop w kilka dni po ślubie  udał się do notariusza i cały swój
majątek przepisał na Kobietę.
Chłop z Kobietą żyli  cicho i spokojnie, razem się śmiali i razem płakali
oglądając filmy, wspólnie rozwiązywali szarady i krzyżówki i tak
zwyczajnie dobrze im było razem.
W kolejne urodziny Chłopa  przybyli z życzeniami Jaś i Małgosia.
Po złożeniu życzeń i wręczeniu 2 krawatów, Jaś i Małgosia zapytali
się Chłopa, czy już zrobił testament. Chłop uśmiechnął się radośnie i
wyjaśnił swym troskliwym dzieciom, że on nie ma co zapisywać- on
po prostu nic nie ma, wszystko należy do Kobiety. Ukochane dzieci
zrobiły karczemną awanturę, zwymyślały Kobietę od starych zdzir , aż
Chłop zagroził, że zadzwoni po policję, bo nie życzy sobie  takich scen
w domu.
Chłop z Kobietą z ulgą  zamknęli  drzwi za awanturnikami i usiedli
przytuleni na kanapie, przed telewizorem.
Chłop już jest starym człowiekiem  i bardzo się martwi , że Jaś i
Małgosia po jego odejściu będą  robić awantury Kobiecie.
A Kobieta postanowiła, że  wtedy  sprzeda dom  z ogrodem i
wyprowadzi się stamtąd.
Byliśmy dziś u nich - miło się u nich siedzi, bo w powietrzu czuje się
spokój, miłość i przyjazń.

piątek, 9 grudnia 2011

243. Obiecałam.....

że napiszę swoje wrażenia po przeczytaniu książki napisanej przez panią
Danutę Wałęsową  pt. "Marzenia i tajemnice".
Nie napiszę Wam czy warto czy też nie, przeczytać tę książkę. Nie jest
to jakaś "literatura", ale tytuł ma dobry, a wiadomo- tytuł ma  zachęcić
czytelnika do kupna i wydania 40 złotych. Przeglądając ją przed kupnem
z pewnością odłożyłabym ją bez żalu, no ale skoro trafiła do mnie sama-
przeczytałam.
Wrażenia - no cóż, historia kobiety, która urodziła się w malutkiej wsi,
w której mieszkała do pełnoletności, marząc by się stamtąd wyrwać.
Marzeń było więcej -zdobycie wykształcenia pomimo trudności w
podstawówce , założenie rodziny, posiadanie dzieci, mieszkanie, ot takie
zwyczajne, spokojne marzenia. Pomału część marzeń zaczęła się spełniać,
mąż był, dzieci też zaczęły przychodzić na świat, warunki mieszkaniowe
pomaleńku zaczęły się poprawiać, dzieci przybywało, ale mąż, uwikłany
w działalność polityczną i społeczną oddalał się psychicznie od żony.
Fizycznie też, bo często-gęsto bywał  zatrzymywany przez milicję. Pani
Danuta zostawała z całym dobytkiem, opieką nad dziećmi, sprawami
domowymi sama. Z treści książki wynika jednak, że nie do końca była
z tym "koksem" sama, mąż zapewniał nie tylko pieniądze na utrzymanie.
W prowadzeniu domu pomagały pani Danucie różne osoby, zarówno
z rodziny jak i nie związane z rodziną. Rodzina dostawała od zupełnie
obcych ludzi również pomoc rzeczową.
Przez  całą książkę przewijają  się  dwa podstawowe marzenia - by
mąż docenił  to co jego żona robi i by zdołała się uniezależnić psychicznie
od męża. Do spisu marzeń można również zapisać pragnienie, by mąż
nie był tak skrytym człowiekiem i by potrafił bardziej okazywać swe
uczucia.
Ta książka to rodzaj  pamiętnika opisującego  życie codzienne, które
zapewne niektórym jawiło się jako pasmo wszelkiej radości, bo
przecież w końcu mąż był w pewnym momencie prezydentem.
Według mnie napisanie tej książki jest lekarstwem dla p. Danuty
na jej uzależnienie psychiczne od męża i na skrzętnie ukrywane
poczucie pewnego niedowartościowania.
Niewątpliwie jest p. Danuta osobą znacznie subtelniejszą od swego
męża, ciepłą a jednocześnie dzielną.
Czy któraś z Was zdecydowałaby się na 8 ciąż i porodów?  Ja nigdy,
nawet gdyby miało mi pomagać potem przy nich tuzin ciotek czy
też kuzynek.
Czy podobałoby się Wam życie u boku człowieka uwikłanego
wiecznie w politykę, co jakiś czas wyciąganego z domu i wsadzanego
do aresztu? Albo wieczne biuro w domu i tłum interesantów? Albo
życie ze świadomością, że jesteście 24 godz. na podsłuchu?
Trochę mi żal p. Danuty, może dlatego że większość moich
marzeń (zapewniam Was, że zupełnie zwyczajnych) spełniła się
i nigdy nie czułam się niedowartościowana.

czwartek, 8 grudnia 2011

242. Nie da się ukryć.....

czas leci do przodu jak oszalały i chyba się zaczynam starzeć. Skąd
to podejrzenie? Bo na starość zaczynamy wspominać minione
wydarzenia. Do wspomnień sprowokowała mnie lektura wspomnień
Danuty Wałęsowej. W trakcie czytania dotarło do mnie, że w 1980 r.
święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy  w Gdańsku, na Zaspie.
Przepraszam mieszkańców tego osiedle, ale zrobiło na mnie bardzo
przytłaczające, swą brzydotą , wrażenie. Długie, monotonne wieżowce,
istne ściany płaczu. Wychodząc z bloku, w którym mieszkał mój brat,
musiałam naprawdę dobrze się rozejrzeć, by znależć jakiś  punkt
orientacyjny,  i trafić  z powrotem.
Święta były zaplanowane pod kątem frajdy dla dwóch niedużych
panienek, cztero - i trzy  latki. Brat zakupił strój Mikołaja, łącznie z
maską, bratowa poświęciła jakąś wsypę na worek mikołajowy, a w
rolę Mikołaja miał się wcielić mój mąż.
W  wigilię, wczesnym popołudniem, mój ślubny został wyprawiony
z mieszkania, rzekomo po cytryny. Przebrał się na klatce schodowej,
na koniec zakładając na twarz maskę i zadzwonił do drzwi.
Na dżwięk dzwonka obie pannice pognały do drzwi, jedna
oczekując powrotu taty, druga wujka.  Bratowa otworzyła drzwi,
tłumiąc śmiech , a dziewczynki na widok Mikołaja stanęły jak
wryte i obie, jak na komendę, uderzyły w płacz, każda uciekając do
własnej mamy.  Mój biedny mąż aż oniemiał, ale sytuację uratował
brat, zapytując przybysza, co go tu sprowadza. Dusząc się pod
maską, mąż wysapał, że przyniósł prezenty dla domowników, już
nawet nie zadając tradycyjnego pytania, czy dzieci były grzeczne,
ale przytomnie nakazał otwarcie worka dopiero podczas  kolacji,
następnie  wycharczał  " no to ja lecę dalej" i poszedł. Dzewczynki
mazały się jeszcze przez chwilę, my z bratową dusiłyśmy się ze
śmiechu, brat  coś tam tłumaczył małym histeryczkom, ustawiając
worek pod choinką. Za 15 minut "wrócił" mój mąż, wciskając
dzieciom ciemnotę , że cytryn zabrakło.  Dziewczynki zasypały go
wiadomościami na temat wizyty Mikołaja, który był wg nich
"stary, brzydki i straszny, miał taką czerwoną buzię i wszystko miał
czerwone i zostawił czerwony worek i nie wolno go ruszać, bo
wpierw trzeba się podzielić opłatkiem".  Gdy już przybyli wszyscy
goście i podzieliliśmy się opłatkiem, dziewczynki dorwały się
wreszcie do worka z prezentami. Proces otwierania prezentów trwał
godzinę, a my umieraliśmy z głodu, czekając aż dzieci otworzą
wszystkie paczki. Zabawek było mnóstwo, bo w tym czasie mój
mąż regularnie bywał służbowo w NRD, a tam zabawki były
naprawdę ładne, choć piekielnie drogie. Mąż kupował je już od wiosny,
ilekroć tam był.
Od tamtego czasu  moje dziecko nie przepadało za postacią Mikołaja,
ale w krótkim czasie domyśliła się, że to był ktoś przebrany  za
Mikołaja, bo po mieście, w okresie przedświątecznym krążyło
sporo Mikołajów.
A maska Mikołaja wylądowała w koszu, naprawdę była nieco
niesamowita. Najbardziej przypominała mi twarz starego, tłustego
Indianina z pomalowanymi na czerwono policzkami i  nosem.
No ale wyboru żadnego wtedy nie było.
P.S.
Zdjęcie  na stronie to renifery latem w Finlandii.

poniedziałek, 5 grudnia 2011

241. I co z tego....

...że nie lubię deszczu?  Już w nocy bębniło mi jak wściekłe o daszek,
 rano wcale nie było lepiej,  a jak na złość musiałam się wywlec z domu.
Jazda w korkach i deszczu jakoś nie nalezy do moich ulubionych
rozrywek.
                                             ****
Nie tylko deszczu nie lubię - ostatnio nie lubię również zakupów
żywnościowych, bo moja wędrówka po dziale spożywczym to wybór
pomiędzy  tym , czego mi nie wolno a tym, czego nie lubię. Będę miała
w tym roku chyba najtańsze w życiu święta - mąż się śmieje, że z uwagi
na święta zakupię tym razem sucharki delikatesowe, a nie zwykłe, a do
nich wielce odświętną polędwicę łososiową z indyka i pudełko chudego,
jogurtowego  twarożku. Pomału już nie mogę się patrzeć na wszelki
drób i jego przetwory. Łącznie, na całe święta wydam na siebie pewnie
aż  30 zł. To śmieszne, ale  jem tylko zupy  jarzynowe, postne, lekko
strawne. Dobrze , że zupy lubię. I zero surowizny. Masakra.
                                             ****       
 Pewnie wiecie, że p. Danuta Wałęsa popełniła książkę. Właśnie  ją
czytam,  przebrnęłam przez 181 stron., a jest ich 538.
Pierwsze wrażenia? Do wszystkiego trzeba dorosnąć psychicznie i
intelektualnie, co dotyczy obojga pp. Wałęsów. Poza  tym polityka
nie sprzyja dobrym stosunkom w małżeństwie.
Książkę opracował Piotr Adamowicz . Jedno jest pewne - nie wydałabym
na tę książkę 40 zł - pożyczyła mi ją koleżanka, bo chciała ją z kimś
przedyskutować.
                                            ****
Muszę się zabrać za kartki świąteczne - pomyślałam, że w tym roku
zrobię kilka sama - tylko nie wiem jak to będzie z realizacją.
W ubiegłym roku poszłam na łatwiznę - gotowe lub e-kartki ruszyły
w świat. A jak u Was ze świątecznymi kartkami? I czy już Was dopadła
przedświąteczna gorączka?

czwartek, 1 grudnia 2011

240. Wyniki rozdawajki

Wstałam dziś bladym świtem, zamieszałam w karteczkach z nickami
sama, bo męskie łapy jeszcze śpią i oto osoby, które dostaną jakieś
biżu:
Kiciaszara , Anna, Nivejka, Neskavka, Asiek=}, Joter, Ken.G.,
Turkusowekorale - te wszystkie osoby proszone są o podanie
adresu na mój e-mail - jest w podany w profilu.
Poza tym biżu wylosowały również Mada i Grasza 44.
Podajcie adresy w miarę szybko, to może Mikołaj zdąży do Was
dolecieć na 6 grudnia.
Nie piszę co kto dokładnie dostanie, ale to też zostało losowane, niech
będzie w tym  nieco niespodzianki dla Was.

wtorek, 29 listopada 2011

239. Już za chwileczkę, juz za momencik....

bieżący rok odejdzie. Nie był to chyba najlepszy rok dla mnie, choć jakoś
szybko upłynął. Ale ja chyba od 2009 roku mam tzw. 7 lat chudych, więc
nie ma co się dziwić.
Dla świata to też chyba nie był najlepszy rok.
W styczniu zaczęło wrzeć w Tunezji i ciągnęło się to do lutego, a fala
protestów wobec władz rozeszła się na Iran, Jemen, Bahrajn, Libię.

Marzec przyniósł olbrzymie trzęsienie ziemi w Japonii, śmierć 20 tys.
ludzi, uszkodzenie elektrowni jądrowej, skażenie środowiska, ogromne
straty materialne. W dalszym ciągu wrzało w Libii, NATO rozpoczęło
bombardowania (w imię  pokoju?) a Arabia Saudyjska wysłała swoje
wojska by tłumiły rozruchy w Bahrajnie. Marzec to również zawirowania
wokół euro i decyzja Unii o zwiększeniu funduszu ratunkowego  do
wysokości 700 mld euro.

W kwietniu Japonia przyznała oficjalnie, że katastrofa w Fukuszimie
powinna być zakwalifikowana na najwyższym  stopniu w międzynaro-
dowej skali wypadków nuklearnych. Portugalia zwróciła się o pomoc
finansową z europejskiego funduszu ratunkowego.

Maj przyniósł unicestwienie Osamy ben Ladena.

Czerwiec okazał się wielce trudny dla prezydenta Jemenu, który
został ranny podczas zamachu na swą rezydencję a w dwa dni pózniej
wyjechał do Arabii Saudyjskiej. A Grecji przyznano wielomiliardową
pomoc finansową.

W lipcu Grecja otrzymała  kolejny pakiet pomocowy z Unii.

Sierpień przyniósł  swego rodzaju sensację- po raz pierwszy w historii
Stany Zjednoczone straciły najlepszą ocenę wiarygodności kredytowej,
tzw. potrójne A.  W tym samym miesiącu odnotowano w uszkodzonej
elektrowni w Fukuszimie najwyższy, (od czasu trzęsienia ziemi) poziom
promieniowania. A Rada Bezpieczeństwa ONZ potępiła rząd Syrii
za krwawe represje wobec ludności cywilnej.

Wrzesień był stosunkowo ubogi w wydarzenia. Niespodziewanie
powrócił do kraju prezydent Jemenu, Ali Abdullach  Saleh.

Pazdziernik przyniósł  kres życia Muammara Kadafiego, pojmanego i
prawdopodobnie zabitego przez rebeliantów. A w Tunezji w wolnych
wyborach zwycięstwo odniosła  islamska partia Nahida. W Europie
dalsze zawirowania wokół euro i Grecji.

Listopad - różni premierzy  spadają ze swych stanowisk niczym
jesienne liście z drzew - Grecja, Hiszpania, Włochy zmieniają  swych
dotychczasowych premierów na nowych.
Liga Arabska  zawiesza Syrię w prawach członkowskich  za przemoc
wobec demonstrantów.
Prezydent Jemenu podpisuje układ o stopniowym oddaniu władzy.

Grudzień przed nami i mam nadzieję, że może atrakcje grudniowe
ograniczą się do  dywagacji czy Mikołaj przybędzie, czym dotrze
i jakie prezenty dostarczy.
Niestety, gdy się tak z bliska przypatrzeć to chyba prognozy dla
świata na rok przyszły  nie są najlepsze.

Dane z Forum nr 48

niedziela, 27 listopada 2011

238. Czy można......

...zarazić się przez telefon? Trzy dni temu zadzwoniła do mnie moja
koleżanka, jęcząc, że ma jakąś wredną infekcję, zapalenie spojówek i
gigant katar oraz ból gardła. Żaliła się ze trzy kwadranse i ..... dziś
obudziłam się z zaropiałymi oczami i wielką  aftą w dziobie. Ani chybi
zaraziłam się przez telefon:)))). Dobrze, że zdążyłam dorobić nieco
koralików, bo muszę teraz przystopować - po 10 minutach
patrzenia na koraliki musiałam zrezygnować z tej rozrywki.
                                          ****
Skończyłam czytać Howarda Jacobsona książkę "Kwestia Finklera".
Skończyłam przedwczoraj, ale ciągle wracam do niej myślami.
Zasadniczo książka o niczym, jeśli idzie o akcję. To raczej filozoficzny
esej (długi, długi) o poszukiwaniu własnej tożsamości, o tym jakie
trudności  ma ktoś, kto usiłuje  wniknąć i zasymilować się w grupie ludzi
mocno przywiązanych do swej wielowiekowej tradycji, próba zrozumienia
dlaczego  Żydzi nie lubią własnych pobratymców i dlaczego są nielubiani
przez inne nacje.
A wszystko napisane jest z angielskim dyskretnym humorem,
ze sporym dystansem, z pobłażliwością wobec  ludzkich słabości.
Po tej lekturze chyba wreszcie sięgnę  po czekającą na dokończenie
(już 2 lata)  "Historię Żydów".
                                           ****
Nadal bawię się tą bursztynową różą.  Pogoda w sam raz do takiej
zabawy - mokro, ciemno ponuro i wieje.
Miłego, nadchodzącego tygodnia wszystkim życzę

piątek, 25 listopada 2011

237. Nowe wyzwanie

Nie wiem czy pamiętacie, ale pisałam już na blogu, że dostałam od Joter
całą masę przeróżnych kamieni. Pomału je zagospodarowuję, między
innymi zrobiłam taki naszyjnik, który chyba mi niedługo przyrośnie do
dekoltu, bo noszę go codziennie.Pokazywałam go już raz, ale pokażę i
drugi raz:
Kamyki są ciemnozielone a ich swego rodzaju "surowość"  rozpraszają
złote koraliki toho.
Wczoraj zanurkowałam znów w tę torbę z kamykami  i znalazłam
bursztyny. Jeden z nich jest w formie róży, z tym, że  należy  "wydobyć"
ją z bryłki do końca. Przyznam się, że  bardzo mocno "czaszkowałam"
jak to zrobić. Nie mam zielonego pojęcia o obróbce bursztynu, więc
musiałam przeszukać pod tym kątem internet. Najprościej byłoby
pójść do  zakładu jubilerskiego  i poprosić o odpowiednie przycięcie
tego kawałka bursztynu. Ale to mało honorowe jak dla mnie, więc
poczytałam, poczytałam, przejrzałam dostępne w domu narzędzia i,
z duszą na ramieniu,  zaczęłam operację wydobywania róży.
Niemal godzinę zajęło mi odcięcie laubzegą zbędnego kawałka , a
od wczoraj  co jakiś czas szlifuję podstawę by ją wyrównać, bo
mam zamiar zrobić  wisior oprawiony w koraliki.
Pewnie każdy  wytwórca biżuterii z bursztynu  popukałby  mnie
w czółko, no ale ja chcę to oprawić w toho. Nietypowo.
No a poza tym dorobiłam jeszcze  kilka drobiazgów, które
dorzucę do "rozdawajki", oto one:
I wymyśliłam, że 1 grudnia podam tylko kto wylosował "biżutki", a kto
co konkretnie - będzie do końca niespodzianką. Przecież to ma być
"Rozdawajka Mikołajkowa", więc powinna być niespodzianką.
W tych dodatkowych fantach są dwie bransoletki-ciemnofioletowa z
wachlarzykiem z toho i z turkusów, zrobiona na drucie pamięciowym,
turkusowy komplet z sieczki i naszyjnik też z turkusami.
No to wracam do szlifowania bursztynowej różyczki. Pokażę , gdy
już osiągnę zadowalający efekt, jeszcze przed oprawą.

poniedziałek, 21 listopada 2011

236. Oddam w dobre ręce.....

.....komplet z turkusami, czyli naszyjnik typu obróżka i bransoletkę,
drugi naszyjnik też z turkusami, wzorowany na  starym, indiańskim
naszyjniku oraz dwa wisorki.
Kto chętny to proszę się zapisać pod tym postem. Jeśli chętnych będzie
więcej niż "fantów" to zrobię losowanie 1.XII, by fanty trafiły  do
chętnych na Mikołajki.
To nie jest takie typowe "Candy", więc nie ma obowiązku umieszczania
ogłoszenia i zdjęć na swym blogu.
A  oto fanty:
Bransoletka , należąca do kompletu, ma objętość regulowaną łańcuszkiem.
Naszyjnik ma zapięcie magnetyczne.
Wisiorki mają "sznurki" wyplecione ręcznie z koralików toho.
"Indiański" naszyjnik to też turkusy, oplecione koralikami toho.

sobota, 19 listopada 2011

235. Luzne myśli, ledwo przeczesane

Jak wiecie polityka mało mnie bawi, bo gdyby mnie bawiła więcej  to
nie siedziałabym w domu psiocząc na to co się dzieje, ale starałabym się
być gdzieś, gdzie mogłabym coś, zgodnie z mym przekonaniem robić.
Niemniej zaległam wczoraj przed odbiornikiem TV i  obejrzałam
ceremonię zaprzysiężenia nowych ministrów. Z punku widzenia estetyki
nowy gabinet prezentuje się naprawdę niezle. Pod względem meryto-
rycznym  to pożyjemy, zobaczymy.  Intryguje mnie p.Gowin jako
minister sprawiedliwości. Może teraz będzie szansa na powołanie
nowoczesnej Świętej Inkwizycji? Bo poglądy tego pana i jego
fanatyzm jakoś mi się z tą instytucją kojarzą.  I podobała mi się ta
mniej oficjalna część uroczystości.
                                              ****
Co do wystąpienia p. premiera w Sejmie - podobało mi się, może
dlatego że nie mam trudności słuchania ze zrozumieniem. A odniosłam
wrażenie, że wielu osobom ta czynnośc sprawia pewne problemy.
Zarzuty typu - za mało danych konkretnych- są czystym nonsensem.
Takie wystapienie ma za zadanie przedstawić tylko kierunki, w ramach
których będzie się poruszał rząd.
Panu Palikotowi, odkąd wygrał ten swój kawałeczek w wyborach,
wyraznie spadło IQ. Usiłuje wejśc w rolę trybuna ludowego,tylko
tego ludu ma za mało za sobą.
                                            ****
Wyszłam wczoraj na super zołzę. A było to tak : stoję w niedużej
kolejeczce do działu mięsno-wędliniarskiego, tak ze 6 osób przede mną.
Pani ekspedientka zakatarzona tak, że ledwie na oczy patrzy,  kicha, co
chwilę nos wyciera i z pełnym zapałem wędlinę waży, mięso kroi.
Więc zamiast wyjść stamtąd pominąwszy rzecz milczeniem, poszłam
na zaplecze, zapytać się kierowniczki, czy  to celowe działanie czy
tylko brak wyobrazni. Pani się wyrażnie spieniła, mówiąc,że nie ma innej
ekspedientki, więc jej pokazałam,  że na zapleczu siedzą aż 3 wolne
panie, z których każda umie czytać i pisać, więc podać klientce
pokrojoną już wędlinę chyba każda potrafi. W sumie narozrabiałam, ale
zakupów  nie zrobiłam,  towar był już  niezle obkichany.
                                            ****
Idę dziś na babski  wieczór. W związku z tym upiekłam rożki i rolki
francuskie. Dziś nadzienie zrobiłam  dwojakie:  banan + masa
krówkowo-czekoladowa lub sama masa krówkowo-czekoladowa.
Dobrze, że zrobiłam to z dwóch opakowań ciasta francuskiego, bo
okazało się ,  że te ciastka mają tendencję do znikania. Jako
prawdziwy leniwiec uwielbiam gotowe ciasto francuskie, które zawsze
kupuję w Lidlu . Tylko nie kupujcie jego wersji "light", jest gorsze.
I polecam Wam masę krówkowo-czekoladową, w puszce. Może być
nadzieniem do ciasta francuskiego, naleśników, lub smarowania andrutów.
Taka puszeczka masy + gotowe ciasto francuskie to moje domowe
pogotowie- gość w dom i w pół godziny mam gotowe ciastka.
                                          ****
Dostałam  "ważną wiadomość" - młodszy wnuczek ma już dwa ząbki.
A starszy popisywał się swymi umiejętnościami tanecznymi.
Po godzinie oglądania obu na Skype, dostałam bólu głowy i oczopląsu.
Chyba za bardzo odwykłam od małych dzieci, zwłaszcza małych
chłopców. Nie da się ukryć, zawsze lubiłam chłopców takich dopiero
po czterdziestce:)))

środa, 16 listopada 2011

234. Włosy mi stanęły dęba

...gdy przeczytałam w poprzednim numerze  miesięcznika "Świat Wiedzy"
czym się odurzają ostatnio młodzi ludzie.
Strach mieć w domu nastolatka, komputer z dostępem do internetu  i
takie kosmetyki jak: dezodoranty, lakier do włosów, zmywacz do
paznokci,  leki takie jak syrop przeciw kaszlowy, tabletki stosowane
w przeziębieniach a nawet niewinną gałkę muszkatołową wśród
przypraw kuchennych.
Te wszystkie wyżej wymienione substancje służą młodym ludziom
do odurzania się. Informacje na temat  "sposobu użycia" bez trudu
znajdują w internecie, a wszystkie te środki są przecież do nabycia
w każdym markecie, a poza tym dawka odurzająca to nie jest
wydatek kilkudziesięciu złotych, ale kilkudziesięciu groszy. I żaden
dealer do tego nie jest potrzebny i rodzicom trudniej zauważyć, że
dziecko odurza się dezodorantem czy też  lakierem do włosów.
Najczęściej dowiadują się o tym wtedy,  gdy znajdują dziecko
nieprzytomne lub wręcz martwe na podłodze.
Pojemniki z dezodorantem  i lakierem do włosów  zawierają
propan-butan. Ta mieszanina gazów łatwo rozpuszcza się w tłuszczu,
łatwo pokonuje barierę krew-mózg i szybko się w nim rozprze-
strzenia. Niestety często ten pierwszy  "odlot"  staje się również
ostatnim. 150ml pojemnik z dezodorantem zawiera ilość propanu-
butanu na 100 narkotycznych "odlotów".
Wiele zmywaczy do paznokci zawiera związek o nazwie gamma-
butyrolakton,GBL. Odkąd w dyskotekach nasilono kontrolę i walkę
z ecstasy, ktoś odkrył, że zmywacz do paznokci  z powodzeniem
może zastąpić ecstasy. Niestety w Polsce można tę substancję
legalnie nabyć jako rozpuszczalnik. Dodana do alkoholu może
spowodować  zatrzymanie oddechu. Częstym skutkiem
ubocznym jest dokuczliwa wysypka i  długotrwałe zawroty głowy.
Syropy i tabletki p. kaszlowe zawierają DXM (dekstrometorfan).
Zażycie 20 tabletek naraz powoduje omamy, urojenia, zawroty
głowy. 40 tabletek może spowodować zatrzymanie akcji serca.
A w internecie można znalezć  "kalkulatory odurzenia" - młody klient
podaje swoją wagę, nazwę leku i poziom odurzenia jaki chce
osiągnąć, w zamian otrzymuje wskazówki odnośnie dawkowania,
co daje mu pozór bezpieczeństwa użycia.
Gałka muszkatołowa, obecna niemal w każdej kuchni, dostępna
w każdym sklepie spożywczym. Zawiera mirystycynę, psycho-
aktywny zwiazek chemiczny o działaniu  podobnym do ecstasy.
Zaledwie kilka gramów sproszkowanej gałki muszkatołowej
może już wywołać zatrucie, a 20 g spowodować śmierć.
Dziś słyszałam euforyczne zachwyty jak to walka w Polsce
z dopalaczami i likwidacja sklepów nimi handlujących przyniosła
już wymierne efekty,  że spadła ilość  zatruć.
Tylko jakoś nikt nie zauważył, że handel nimi spokojnie przeniósł
się do internetu i bez problemu można je zamówić z dostawą do domu.

Na podst. "Świat Wiedzy", listopad 2011

poniedziałek, 14 listopada 2011

233. Mam 3 lata

Trzy lata temu, drżącymi z emocji paluszkami klikałam w klawiaturę,
a potem z drżeniem serca skierowałam kursor na "publikuj post" - klik i..
poszło. Zaczęłam działalność blogerską  dzięki pomocy  Jacka  z
"Dziurawego worka", który dzielnie wytrzymywał moje głupawe
pytania dotyczące zakładania bloga i jego obsługi.
Jacku, jeszcze raz dziękuję za cierpliwość i wyrozumiałość.
Zaczęłam pisanie blogiem "procontra-anabell", potem krótko były
dwa blogi, a teraz jest ten, chyba  więcej mówiący o mnie niż tamten.
                                                 ****
Mam 3 lata i  lenia, niechcieja, zwis totalny. Najchętniej leżałabym
cały dzień i gapiła się w sufit. I co z  tego,  że kupiłam sobie nową
książkę, a nawet dwie:
Howard Jacobson "Kwestia Finklera"  (nagroda Bookera  2010r);
Tom Wolfe "Facet z zasadami", ponoć to światowy bestseller,
skoro nawet czytać mi się nie chce.
                                                ****
Zmusiłam się dziś, by zrobić agaty nie dla Agaty, a dla wczorajszej
jubilatki. Po raz pierwszy łączę plaster agatu  z koralami agatu i złotymi
toho.  To właśnie ten wisior:

Mam nadzieję, że się spodoba i nie będę musiała nic przerabiać.
A na zmiłowanie i przypływ weny czekają jeszcze dwa wisiorki:
Musze im jeszcze upleść jakieś "sznurki".

A na założenie zapięcia czeka taki śmieszny wisiorek:
Byłoby całkiem miło, gdybym się wreszcie ocknęła z tego letargu
i ruszyła  do roboty.  Mam nawet kilka pomysłów , ale gorzej z ich
realizacją.  Całe szczęście,  że skończyłam  i wysłałam do córki
choinkowe "duperele". W tym nastroju  już nic bym nie skończyła.
                                                     ****
Idzie zima - zrujnowałam się wczoraj na kurtkę puchówkę - teraz
czekam na mróz. Jest leciutka, nieprzyzwoicie ciepła, w kolorze
śliwki-węgierki, mocno dojrzałej. Od wielu lat kurtki kupuję w firmie,
która sprowadza kurtki ze  Szwecji - są naprawdę znakomite, a
na dodatek ładne i trwałe.

czwartek, 10 listopada 2011

232. Dostałam

Popatrzcie, kochani, co dziś dostałam od Kankanki :

To są przepiękne kurki-chwytaki do  garnkowych uszu. I wierzcie mi,
są niezwykle starannie wykończone, żadnych supłów, poplątanych
nitek, dziwnych zmarszczeń. Powiem Wam, że często-gęsto  nawet
sukienki i bluzki są mniej starannie wykończone. Zresztą spójrzcie
sami na to zbliżenie:

Te dzióbki i grzebyki kurek to sam majstersztyk!
Na razie kurki wylądowały w mojej witrynce z różnymi robótkami.
Musze się na nie napatrzeć i pochwalić przed koleżankami. Niech
im będzie żal!
Anuś, ogromnie Ci dziękuję, są prześliczne. Zdolniacha z Ciebie
nieprzeciętna, naprawdę!

wtorek, 8 listopada 2011

231.Cutty Sark

Oto właśnie przepiękny kliper herbaciany, Cutty Sark. Zdjęcie z sieci.

Chorowanie ma też swoje dobre strony  - udało mi się upolować
na TV History  program  o jedynym, zachowanym do teraz
żaglowcu,  transportującym herbatę z Chin do Europy.
Do dziś fascynują mnie duże, transportowe żaglowce, które niczym
gigantyczne motyle przemierzały bezmiar  oceanów.
Ten piękny statek został zbudowany w 1869 roku w stoczni
brytyjskiej, w Dumbardon. Jest to trójmasztowiec, którego
grot ma aż 45 m wysokości  - tak na miastowe pojęcie to będzie,
o ile dobrze liczę, wysokość  15-piętrowego wieżowca .
Cała długość statku to 85 metrów, a pełne ożaglowanie  ma aż
blisko 3 tysiące metrów kwadratowych  powierzchni. Na grocie
znajduje się sześć pięter żagli. Kadłub statku ma metalowy szkielet,
obudowany  belkami z drewna tekowego. Załoga to zaledwie 25
stałych załogantów i kilku uczniów.
Galion pod bukszprytem przedstawia wiedzmę z poematu Roberta
Burnsa. Ubrana jest w króciutką  koszulę, którą Szkoci nazywali
cutty sark i stąd taka nazwa statku. Kiedyś myślałam, że to imię
i nazwisko.
Popatrzcie na ten galion:
to właśnie wiedzma Nannie trzymająca koński ogon.

Cutty Sark został zwodowany w dość  niefortunnym momencie - dwa
tygodnie wcześniej otwarto Kanał Sueski i pomału parowce zaczęły
wypierać klipery z herbacianego szlaku. Kanał Sueski nie stwarzał dla
żaglowców warunków do szybkiego pływania.
A Cutty Sark na pełnym morzu rozwijał szybkość do 17,15 węzłów
na godzinę i mógł przepłynąć 350 mil morskich, czyli 650 km dziennie.
Zamiast  do Chin Cutty Sark zaczął pływać do Australii po wełnę,
budząc po drodze podziw i zazdrość wielu kapitanów parowców,
którym niewiele ustępował szybkością.
Ale era pięknych, wielkich fregat pomału odchodziła do lamusa.
Cutyy Sark dwukrotnie zmieniał właściciela i od ostatniego z nich
odkupił go w 1923 roku kapitan Wilfred Dowman, darowując Cutty
Sark Anglii.
Obecnie Cutty Sark stoi w Greenwich, gdzie ostatnio przechodzi
gruntowną renowację.Nie obyło się bez kłopotów, ponieważ
w 2007 roku na statku, przechodzącym remont, wybuchł pożar.
Na szczęście nie było na nim stałego wyposażenia, żagli, reji, kubryków,
eksponatów muzealnych. Pożar strawił stare drewno a metalowy
szkielet nie uległ uszkodzeniu od pożaru. Ponaprawiano wszystkie
nadwątlone części kadłuba, położono nowe tekowe belki na burty i
pokład. Pomału Cutty Sark wraca do swej świetności.

Spójrzcie na tę fregatę jeszcze raz. To taki piękny, zjawiskowy widok.
Jaka szkoda, że zniknęły jako stały element  morskiego krajobrazu.

Zdjęcia wzięłam z sieci, wiadomości z TV History

poniedziałek, 7 listopada 2011

230. Diagnoza

Powinnam właściwie urządzić konkurs pt: "jaka jest diagnoza?" I jestem
pewna, że długo byście nie zgadli.
Znam ją od wczoraj, ale musiałam się upewnić, że to prawda. Postawił
ją zaprzyjazniony lekarz, po obmacaniu mych powłok brzusznych i
wyników badań - wszystkie dolegliwości moje to wynik.....
odwodnienia.
Chwilami mój dialog z tym panem brzmiał niczym "dialogi na cztery nogi".
Bo po badaniu, wsadził nos w wyniki i  ni to stwierdził, ni to zapytał :
"od jak dawna pani nie pije". Zbaraniałam , ale grzecznie odpowiadam:
"nigdy nie piłam". Tym razem p. doktor popatrzył na mnie badawczo
i mówi : "przecież widzę,że jest pani odwodniona i to już od dłuższego
czasu, te przedoperacyjne wyniki też o tym świadczą".
Gdy wyspowiadałam się, ile to płynu dziennie wypijam, zostałam
pouczona, że mam dziennie wypijać 2 litry w postaci: wody słabo
zmineralizowanej, rozwodnionych soków owocowych i warzywnych
oraz wywarów z warzyw + zupy.
Jeść mam niemal wszystko, byle chudo i  mało na raz  i co 3-4 godz.
Więc od wczoraj trenuję picie i jem i.....nic mnie nie boli. Tyle tylko,
że nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bez przerwy jestem uczepiona
jakiejś szklanki czy też kubka.
Nie podoba mi się jedna sprawa - mój objaw braku pragnienia to
dla mnie nic nowego - zawsze tak miałam. Niestety reakcja mego
organizmu to znak, że przestał być młody.
Dobrze, że mój mózg tego nie zauważył.

niedziela, 6 listopada 2011

229. Jesień

Nim padłam , zdążyłam cyknąć kilka fotek z mojego osiedla. Niestety
dopiero dziś je dołączam.



W roli głównej jakaś odmiana dębu

Te brzózki to chyba zbyt blisko budynku rosną, ale pewnie miło mieć  je obok okna
Zdjęcia robione w samo południe i jakoś mało kontrastowe mi
wyszły.

sobota, 5 listopada 2011

228. Wpadłam ukradkiem

Kochani, mając Was wokół to nawet chorować miło.
A teraz się wytłumaczę, co narozrabiałam - po pierwsze uwierzyłam
pewnemu lekarzowi, że powinnam już jeść wszystko, po drugie
 raz sobie poćwiczyłam mięśnie brzucha, proste i skośne. Zaledwie
20 minut ćwiczyłam.
Od poniedziałkowego popołudnia zdychałam z bólu, mdłości i tym
podobnych atrakcji do wtorkowego ranka, do brzucha nie mogłam
się dotknąć przez 3 dni i na dodatek cokolwiek zjem to mnie boli tak
jakbym nadal miała pęcherzyk żółciowy, a do tego mam temperaturę
powyżej 38,5.
Diagnoza może będzie po analizach krwi i USG. Możliwości są
trzy- 1.zapalenie trzustki, 2. kamyczki w przewodach żółciowych,
3. 10-15% pacjentów tak ma, dopóki ich wspólny przewód żółciowy
nie przejmie funkcji usuniętego narządu.
Osobiście stawiam na trzecią opcję bo mnie się zawsze przytrafiają
w kwestiach zdrowotnych te niskie procenty.
No i mam leżeć, bo może sobie co "obluzowałam" w brzuchu, może
któraś klamra mi zleciała? A może zapalenie trzustki, skoro tak
ślicznie gorączkuję? Same znaki zapytania.
Wracam do łóżka, strażnik wraca.

czwartek, 3 listopada 2011

poniedziałek, 31 października 2011

226.


                                                

czwartek, 27 października 2011

środa, 26 października 2011

224.


                             

niedziela, 23 października 2011

223


Widok na Wieżę Zachodnią




środa, 19 października 2011

poniedziałek, 17 października 2011

piątek, 14 października 2011

220.


                                               **
                                              ***
                                           
                                            ***

                                            ***

                                            ***

                                            ***

poniedziałek, 10 października 2011

piątek, 7 października 2011

poniedziałek, 3 października 2011

217.

                                               

czwartek, 29 września 2011

216.

Byłam dziś wraz ze Ślubnym w Grodzisku Mazowieckim oraz w
Radziejowicach. W  Grodzisku, po nieco zawiłych poszukiwaniach
znależliśmy Urząd Stanu Cywilnego wraz z archiwum. Archiwum
nosi nazwę "Pracownia Naukowa". Wypełniliśmy druczki i to był
właściwie koniec całej sprawy, bo jeśli chce się odnależć  czyjeś
akta urodzenia, małżeństwa lub ślubu, to należy niestety znać dokładnie
przynajmniej rok. Oczywiście, gdybyśmy mieszkali w Grodzisku to
mogłabym się zaprzyjaznić zapewne z ową Pracownią Naukową i
po roku codziennych poszukiwań pewnie odnalazłabym interesujące
nas dokumenty. Zrezygnowaliśmy więc  i pojechaliśmy do Radziejowic,
do tamtejszej  parafii.
Po drodze zajrzeliśmy do Radziejowickiego Pałacu, który odremonto-
wany przez Ministerstwo Kultury, pełni od 1965 roku rolę  Domu
Pracy Twórczej.
Radziejowscy, jeszcze w XV wieku, na rozległych swych dobrach
zbudowali  pałac rensansowy, przebudowany w połowie XVII wieku.
Powstał również rozległy Park Krajobrazowy.
Ostatnimi właścicielami tego  pałacu byli Krasińscy. A gośćmi bywali
znani twórcy: Juliusz Kossak, Henryk Sienkiewicz, Lucjan Rydel,
Józef Chełmoński, Jarosław Iwaszkiewicz. Przez 30 lat stałym
rezydentem  pałacu był Jerzy Waldorf.
Po prawej fragment Pałacu,  w tle Zameczek
Podcienia pomiędzy Pałacem a Zameczkiem
Wejście do Zameczku
Staw w Parku Krajobrazowym
Jak widać już jesień, w tle  Zameczek
A tak wyglądały budynki dla urzędników dworskich

wtorek, 27 września 2011

215.

.
do Łazienek marsz. A tak wygląda "mój" kasztan, w alei kasztanowej.
Król Jan III Sobieski spogląda na Pałac na Wodzie i odbicie drzew w stawie.
Wreszcie miałam dobre oświetlenie, by pstryknąć prawy  kanałek
stawu obok Pałacu na Wodzie
i tę rzeżbę, która zawsze mi ginęła na tle pałacu.
Dziś było tak ciepło i miło, że nawet gondolę przyszykowali. Godzinna
przejażdżka 7 zł bilet normalny, 5 zł ulgowy.


niedziela, 25 września 2011

środa, 21 września 2011