drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 30 marca 2012

287. Ff.....czyli

Fascynujący faceci to przekleństwo mego życia - stwierdziła  Iga siadając
u mnie na kanapie.
Nie widziałyśmy się  kilka lat, więc ukradkiem popatrywałam na nią,
sprawdzając co się w jej wyglądzie zmieniło. Niewątpliwie było jej więcej,
włosy zmieniły kolor na pszeniczny blond, ale oczy jak zwykle siały
miodowe błyski.
To znaczy? - zapytałam uprzejmie.
To znaczy, że wszyscy faceci są do dupy- stwierdziła autorytatywnie.
Przynajmniej ci moi.
Zastanowiłam się przez moment ilu ich było, ja wiedziałam tylko o dwóch-
"genialnym rzezbiarzu " i  "genialnym  malarzu".
"Genialny rzezbiarz" tkwił w jej życiu  aż 5 lat.
Naprawdę nie widziałam w tym człowieku nic fascynującego. Bardzo
szybko namówił Igę na małżeństwo, wprowadzając się do jej mieszkania.
A poderwał ją banalnym zdaniem: "ma pani takie posągowe kształty,
marzę by panią rzezbić". Fakt, Iga  zaiste miała posągowe kształty -
180 cm wzrostu, wagę oscylującą pomiędzy 90 a 100 kg, w tym ze
30 kg kompleksów, że jest brzydka, niezgrabna, za duża.
Niestety "genialny rzezbiarz"  nie otrzymywał żadnych zamówień na rzezby,
nie raczył znalezć innej pracy, do szczęścia wystarczało mu piwko i
to co zarabiała Iga. Posągu Igi też nie zrobił, w kącie pokoju stał
niewielki, niedokończony model, nawet nie wiem z czego ulepiony.
Gdy Iga zaszła w ciążę i poinformowała swego genialnego męża o tym
fakcie, ten  spakował walizkę- jedną, bo więcej majątku nie miał-  i
powędrował w siną dal, zupełnie jak kochaś  z pewnej piosenki.
Iga  urodziła dziecko, załatwiła rozwód i alimenty. O ile pamiętam
chyba nigdy nic nie dostała od tego "genialnego" drania. Żyła sama
z dzieckiem, tatuś  nie interesował się dzieckiem zupełnie.
Gdy dziecko miało z 10 lat, Iga znów spotkała "fascynującego faceta".
Ten był "genialnym malarzem" - w krótkim czasie pomieszkiwał
po kilka dni u Igi,  porobił całe mnóstwo jej i dziecka portretów,
na których była a to Junoną, a to Dianą lub po prostu  nagą Igą.
Iga promieniała, aż któregoś dnia, gdy wróciła dzień wcześniej
z zagranicznej delegacji, zastała swego genialnego malarza w jedno-
znacznej sytuacji z jakąś "modelką". Temu geniuszowi to Iga sama
spakowała ciuchy i wystawiła je na klatkę schodową. W ślad za
ciuchami powędrował malarz i modelka. Malarz wyszedł z domu
w slipkach, bo Iga spakowała mu do walizki spodnie. Iga znów
została sama - sama, bo dziecko przebywało u jej mamy. Iga zbyt
dużo jezdziła w zagraniczne delegacje a dziecko nie mogło być
samo w domu.
Jeden z naszych kolegów, spokojny facet, bez nałogów, łagodny  i
poważny,  bardzo  zainteresował się  Igą.  Myślałyśmy, że ona, po
takich doświadczeniach z "geniuszami", doceni jego walory. Nic
z tego, Iga nazywała go poczciwym nudziarzem i nie była nim
zupełnie zainteresowana. Twierdziła, że już nigdy więcej  facetów-
żadnych, ani genialnych ani porządnych.
Do czasu - tym razem na jej drodze stanął  muzyk. Na szczęście mniej
genialny, ale nie ma róży bez kolców. Oczywiście był  bez pracy i
mieszkania, i duużo młodszy od Igi ale "cudownie" grał  na skrzypcach.
I miał takie piękne oczy, duże, czarne, smutne, w oprawie długich,
czarnych rzęs - tak go opisała Iga.
Ten też zamieszkał wkrótce u Igi. Tkwił nawet dość długo u niej, ale
pewnego dnia spotkał któregoś z kolegów,  który  montował zespół
muzyków. Nie miał to być zespół kameralny, ale zespół przygrywający
"do kotleta". I wszystko było dobrze, ale kontrakt był nagrany nie w
Polsce, tylko gdzieś   "w świecie".  I tym sposobem kolejny "geniusz"
zniknął  z życia Igi.
I co dalej?- zapytałam. "Nic - do trzech razy sztuka."
Ciekawa jestem jak długo Iga wytrzyma bez "geniusza" przy sobie.

poniedziałek, 26 marca 2012

286. Monochromatycznie

Wszystko na szafirowo - szklane kaboszony szafirowe, oprawione w koraliki
transparentne szafirowe i tęczowe-też szafirowe.
Sznur wypleciony splotem siatkowym. A całe to szafirowe wariactwo wygląda
tak:

Coś mi szwankuje, ale nie wiem co.Albo Blogger albo komputer.
No to chyba ja zastrajkuję, teraz mnie wyskakuje błąd nr 503.
Wrócę , jak się ten sprzęt uspokoi.

sobota, 24 marca 2012

285. Weekendowy mix

Wczoraj miałam  sprawozdanie o nowych umiejętnościach moich słodkich
wnuczków. Młodszy, czyli roczniak, posiadł umiejętność samodzielnego
chodzenia. Poza tym dzieciak ma coś ze swego dziadka-taternika, bo
wspina się na każdy mebel więc wysokie krzesełka do karmienia już
zlikwidowano.
Raz był już  wyławiany z muszli, w której mu nóżka wylądowała. Poza
tym wspina się na fotel Starszego, ale ponieważ już "załapał", że jest to
fotel przeznaczony do czytania, to wpierw idzie po swoją książeczkę,
a potem wdrapuje się na fotel.
Starszy był z przedszkolem na wycieczce w akwarium - spytany o
wrażenia powiedział: wpierw jechaliśmy autobusem nr58, potem drugim
nr 32, ale tylko dwa przystanki. Na to samo pytanie, jego przyjaciel
Maxim, odpowiedział: było pyszne drugie śniadanie.
Poza tym dzieci dostały zadanie domowe - miały podyktować w domu
list do Zajączka, temat dowolny.
Nasz słodziak opisał wizytę w akwarium: z opisu wynikało, że ugryzł
go rekin, rączka była czerwona a w końcu on ugryzł rekina i
"całkowicie" go zjadł. Każde zdanie zaczynało się od słowa "potem".
Gdy mi córka czytała dzieło Starszego, to się popłakałam ze śmiechu.
                                                 ****
Pogoda ładna, święta jakieś niedługo, więc postanowiłam  dziś umyć
okna. Więc : wpierw zrobiłam kolejne kwadraty do serwety, poukła-
dałam  w pudełkach nowe koraliki, podumałam nad zaczętymi
kilkoma projektami i w pewnej chwili zapaliła mi się w głowie
żaróweczka, zupełnie jak pomysłowemu Dobromirowi -zobaczyłam
w wyobrazni nowy naszyjnik - lekko opalizujące szklane kaboszony
w kolorze kobaltowo - szafirowym, oplecione szafirowymi koralikami
toho. Cztery oplotłam na podkładzie, piąty robi za  wisior  i  jest
opleciony bez podkładu. Jeszcze tylko uplotę sznur  i będzie
gotowe. Wtedy  "obfocę".  Niestety, okna nie załapały się na mycie.
Ciężki żywot okien u mnie.
                                                  ****
Odwiedziłam wczoraj Centrum Profilaktyki Nowotworowej. Byłam
zachwycona, bo na wizytę czekałam zaledwie 2 dni a sam budynek
wewnątrz wyjątkowo przyjazny, personel też. Owo Centrum
znajduje się obok Centrum Onkologii na Ursynowie. Umówiona
byłam  między godz. 11,15 a 12,15 i nie czekałam nawet 5 minut.
Byłam jedyną pacjentką ,co bardzo mnie zdziwiło.
Okazuje się, że niestety Polacy zupełnie nie dbają o profilaktykę.
Wiele pań uważa, że skoro nic nie boli to wszystko jest w porządku.
A znakomita większość nie idzie na badania, które zresztą są bezpłatne,
bo, cytuję  : "jeszcze mi coś wynajdą." Na takie  dictum to tylko ręce
opadają.  Nic dodać, nic ująć.
I nic dziwnego, że studenci medycyny z bardziej cywilizowanych
stron przyjeżdżają do nas  by obejrzeć mocno zaawansowane
postacie nowotworu.
Smutne to , choć nieco zabawne w świetle tego co Polacy myślą
sami o sobie.

środa, 21 marca 2012

284. Zobaczcie co dostałam

Wczoraj dostałam coś, co mnie niezmiernie uradowało. Otóż w liście
od Eli otrzymałam.....tomik poezji.
Ale jest dla mnie niezwykły, bo to wiersze naszej koleżanki blogowej,
Eli Żukrowskiej. Ela prowadzi na  Bloggerze dwa blogi: "Myślę sobie"
oraz "Druty rozgrzane do białości". Obydwa są w moich linkach. Poza
tym można Elę znalezć na FB, tyle tylko, że ja ta mnie bywam.
A teraz popatrzcie: tomik wygląda tak:

Ela napisała mi również dedykację:
Ponadto tomik zawiera fotografie obrazów malowanych przez siostrę Eli,
panią Hannę Moczydłowską-Wilińską.

Ten duet stwarza, że jest nad czym się zadumać i na co popatrzeć.
A dopóki nie kupicie tego tomiku wierszy,  zajrzyjcie na
:www.czas-i-ja.blogspot.com 

poniedziałek, 19 marca 2012

283. Zaczęłam.....

robić dużą  serwetę na stolik. No a skoro mam zielono w głowie to i
serweta zielona, taka bardziej wiosenna.
Jak na razie to mam gotowe dopiero dwa kwadraty, jeszcze tylko 38
i serweta będzie gotowa. Potem tylko ją "zblokuję" i będzie koniec.




Postanowiłam dzielić czas pomiędzy koraliki i szydełko, bo po kilku
godzinach "koralikowania"  bolą mnie oczy. A do szydełkowania nie
muszę nawet zmieniać szkieł, wystarczają te, które noszę stale. Wzór
prosty, tylko łączenie kwadracików wymaga nieco uwagi - dla
niewtajemniczonych-  kwadraty łączy się przy robieniu ostatniego rzędu.
Nie jestem tylko zadowolona zbytnio z tej bawełny - jest produkcji
rodzimej, Interfoxu  i daleko jej gatunkowo do bawełny tureckiej.
Ale w pobliskiej pasmanterii  istna posucha, z trudem udało mi się kupić
40 dag w tym kolorze. Następnym razem kupię na internecie.
Gdy skończę, to pokażę całość.
A wczoraj zrobiłam ponure odkrycie - mam do skończenia haft płaski,
czyli  bieżnik we fiołki. Połowę już zrobiłam, już tylko połowa do
skończenia. No i trzeba obrębić i koronkę doszyć. Czarno to widzę.

sobota, 17 marca 2012

282. Odkrycie

Narzekam, że wciąż jestem pod kreską  czasową,  że dzień za krótki się
zrobił, że się nie  wyrabiam, nie ogarniam.... moja rozmówczyni milczy
przewiercając mnie wzrokiem, wreszcie  reaguje - "a nie przyszło ci do
głowy, że metryka ci poszła do przodu i wszystko już robisz wolniej???
Fizycznie ci lat przybyło, tylko w głowie masz wciąż zielono".
No to już wiem teraz co z tym czasem u mnie.
Ale zieloność w głowie bardzo lubię, to taki miły kolor.
                                                   ****
I pewnie z tego powodu zrobiłam dla siebie wisior z dużą ilością zieleni.
Trochę czerni też dodałam, żeby nie było tak zielono jak w głowie.
Głównym "bohaterem" jest jaspis. Ogromnie lubię  jaspis, jest ich sporo
różnych odmian. Wszystkie jaspisowe wisiory już mi pozabierano, ten
kaboszon,  z racji kształtu, uchował się dla mnie. Czerni tu niewiele,
czarne są kryształki na podstawowym obwodzie kaboszona, "guzik"
do zapięcia też z tych kryształków, baza sznura też czarna, z toho.
                                                  ****
Mam paskudne podejrzenie, że zaginęły bez wieści moje krokusy.
Albo jeszcze bardzo mocno śpią, albo ktoś "litosierny" je wykopał,
żeby się nie marnowały na moim trawniku. Bo tu coraz dziwniejsi ludzie
mieszkają. Już się  nauczyłam, że kupowanie i sadzenie ładnych iglaków
lub ciekawych krzewów mija się z celem - w ciągu 2 dni od posadzenia
znikają, a człowiek ma wrażenie, że tylko mu się śniło, że je posadził.
A palacze z wyższych pięter trenują rzucanie do celu, czyli rzucanie
petami w sam środek jakiegoś krzaczka lub klombu z kwiatami.
A gdy spotykasz ich na klatce schodowej lub na ulicy, wszyscy, jak
jeden mąż, wyglądają nobliwie, czasami nawet "dzień dobry" mówią.
                                                 ****
Chyba idzie wiosna. Za oknem  jest aktualnie 14 stopni. Tylko nadal
szarobrunatne trawniki. Wyjątek stanowi trawnik, na którym sąsiad
posiał trawę kanadyjską, zimozieloną. Całą zimę trawa jest zielona.
Gdyby taka pogoda utrzymała się przez kilka dni, byłoby miło.Może
by coś zakwitło nawet?
                                                  ****
Nadal trenuję pieczenie chleba. Ostatnio upiekłam chleb z ricottą.
Nie powiem, smaczny, ale jak dla mnie zbyt sycący.  Nic dziwnego,
serek ricotta to raczej tłusty jest  i 1 kromka "suchego" chleba, bez
dodatku masła  i wędliny zupełnie mi wystarcza na śniadanie.
Szarpnęłam się na elektroniczną wagę kuchenną - zachwycam się
nią i ciągle coś ważę. Jest mała, płaska, maksymalnie udzwignie
5 kg, a jest wielkości kartki z zeszytu. I mieści się bez problemu
w szufladzie. Super zabawka kuchenna., do tego nie jest droga i
jest polskiej produkcji.
                                                  ****
Wczoraj, 700m od mego domu, zrobiło się wielkie SPA, awaria
dziesięciolecia. Bajzel komunikacyjny  trwał do wieczora,  cały
czas pracują ekipy naprawcze i nawet nie bardzo wiadomo czy
skończą do poniedziałku. Dziura jest średnicy 10m,  4 m głęboka.

Miłego weekendu wszystkim życzę, duuużo słonka .


                                                 

wtorek, 13 marca 2012

281. Wspominkowo

Zasadniczo nie lubię wspominać, ale spotkaliśmy się ostatnio z dawno
nie widzianymi znajomymi  i zaczęły się wspomnienia naszego wspólnie
spędzonego urlopu. A poniosło nas z  naszymi córkami do Rosji,
w okolice Soczi. Byliśmy w miejscowości Dagomys, w olbrzymim
hotelu typu "rozrosły wieżowiec", też o nazwie "Dagomys". Nie mam
już zdjęć z tego pobytu, bo zabrała je ze sobą córka, ale znalazłam
ten cud architektury w sieci. Oto on:
 Hotel budowali Jugosłowianie, był naprawdę całkiem gustowny wewnątrz.
Gro czasu spędzaliśmy na na tych basenach, które były połączone kanałem
z basenem wewnątrz hotelu. Chwała projektantowi za te baseny, bo plaża
była betonowa, wąski pas nad samym morzem kamienisty, dno pełne 
kamieni, woda niezbyt ciepła, mimo upału.Nasze córki były  szczęśliwe, bo
mieszkały razem w pokoju, więc mogły się nagadać do woli. Właściwie
miały luz, musiały nas tylko informować gdzie ich w razie czego szukać.
Już  drugiego dnia latały z całą zgrają  polskich nastolatków. Dziś się z tego
śmiejemy, ale wtedy i znajomi i my zastanawialiśmy się, czy aby nie mają
za dużo swobody.
Codziennie  były na dyskotece, my zresztą też , do dyspozycji gości
były korty tenisowe, boiska do gier zespołowych, kilka kawiarni poza
hotelem, ze dwie spore kawiarnie w hotelu  i sala z automatami do gry.
Wspominaliśmy ten pobyt całkiem niezle, choć całe dwa tygodnie byliśmy
ciągle głodni - niestety jedzenie było tragiczne. Sałatka jarzynowa  miała
w środku.....słoninę krojoną w kostkę, ryby nie były przed smażeniem
dokładnie patroszone, a kurczaki miały wprawdzie mocno przypieczoną
skórę, ale w środku były niemal surowe. Ratowaliśmy się wyprawami do
Soczi. gdzie kupowaliśmy owoce i pieczywo.
Jeśli ktoś myśli, że w Soczi była lepsza plaża, to zapewniam, że jeszcze
gorsza, bo dużo brudniejsza.
W Soczi był piękny ogród botaniczny, ale upał był koszmarny, wilgotność
z 90% i wszyscy wprost zdychaliśmy.
Podobnie było w Gagrze, zdjęcie też z sieci.
Czuliśmy się wszyscy niczym w łazni parowej-  nad Gagrą unosiła się gorąca
mgła, nie było czym oddychać, a my ledwie dreptaliśmy. Nie byliśmy w stanie
zachwycać się urodą miejscowości ani ukrytymi w niej pięknymi pałacykami.
Siedzieliśmy umordowani na ławce pod  palmą, czekając na dalszy ciąg
wycieczki.
A potem pojechaliśmy  nad górskie jezioro Rica. I tu było cudownie. Czyste,
chłodne powietrze, piękne puściutkie jezioro, takie bardzo pocztówkowe.
Zresztą zobaczcie sami:
Jezioro powstało w wyniku usunięcia się jednego ze szczytów Kaukazu.
Jest duże, bo ma ok. 1,5  km kw. powierzchni i znajduje się 950 m nad
poziomem morza. Jakimś cudem byliśmy jedyną wycieczką w tym miejscu
i było naprawdę świetnie, aż żal  było stamtąd wyjeżdżać.
Byliśmy na jeszcze jednej ciekawej wycieczce - lecieliśmy helikopterem
nad Kaukazem. Wrażenie dziwne, bo pod nami żywego ducha nie było
widać - ani jednego zabudowania, żadnej szerszej drogi, wszędzie lasy
i to gęste, żadnej polany. Naliczyłam tylko kilka wąziutkich ścieżek
Powspominaliśmy cały pobyt i zrobiło nam się nieco smutno.
W następnym roku polała się krew na  tej drodze, którą jechaliśmy do
Gagry. Z pięknych pałacyków w Gagrze zostały ruiny.
W Soczi pobudowali masę wieżowców-hoteli, teraz Soczi rozciąga się
na długości 147 km wzdłuż wybrzeża morskiego, a  Dagomys jest też
częścią Soczi. Z tego co widziałam na terażniejszych zdjęciach,  to
 Dagomys bardzo się rozbudował, ale nie nad samym morzem, raczej
zabudowa poszła w głąb lądu. Nic dziwnego - wzdłuż linii brzegu
ciągnie się linia kolejowa.
Śmieliśmy się, że jakoś tak dziwnie się złożyło- nawiedziliśmy Abchazję
i wnet wybuchły tam niepokoje.
Zaplanowaliśmy wspólny wyjazd do Jugosławii - nic z tego nie wyszło,
zaczęli się tłuc na całego.
I tak się zastanawiamy - my tacy pechowi dla innych, czy raczej mamy
szczęście i oglądamy coś w ostatniej chwili?

Zdjęcia brałam z sieci, z rosyjskich stron jakiegoś biuletynu
szachowego.

sobota, 10 marca 2012

280. Remanent

Robię remanent w klamotach koralikowych, bo pomału przestaję
ogarniać co mam w rozmaitych pudełkach.  Więc przeglądam i na
bieżąco zagospodarowuję, zwłaszcza,że czekam na brakujące koraliki.
Znalazłam jeszcze poduszeczki  z korala i hematyty, więc powstał
taki naszyjnik:
Znalazłam też owalne korale z obsydianu śnieżnego i szybciutko zrobiłam
następny,  taki:
Poza tym w ramach ćwiczenia ściegu zrobiłam naszyjnik siateczkowy.
Oooo, taki:
A teraz czas wziąć się za własne gary, w kuchni.

czwartek, 8 marca 2012

279. Obraz nędzy i rozpaczy....

widzę gdy spoglądam w lustro. Znów mam wylew w oku, na szczęście
tym razem niewielki, poprzedni był koszmarny. Ciekawe, czy to może od
nadmiernego leniuchowania? Niemal nic nie robię, a coś  takiego się zdarzyło.
Ale dość biadolenia, obiecałam napisać o tym co jeszcze oglądałam na
Planete+. Były to dwa filmy, nakręcone w dwóch różnych krajach -
w Kenii i Albanii.Oba dotyczyły tego, jak sobie radzą ludzie w krajach
biednych, o niskim poziomie rozwoju gospodarczego .
Jak wiecie kraje afrykańskie mają bardzo wysoki poziom ubóstwa,
choć niektóre z nich notują  duży przyrost PKB. Zaimponowali mi
młodzi Kenijczycy, którzy są niesamowicie pomysłowymi ludzmi.
Wyobrazcie sobie skraj pustyni, chaty typu lepianki, i coś, co jest
właściwie jednoosobową budką skleconą z resztek desek, tektury
i odpowiednio  udrapowanych szmat. Ale to wcale nie jest zwykła
budka - to jest kawiarenka internetowa. Godzina korzystania z netu
kosztuje zaledwie kilkanaście centymów. Wszystko jest z odzysku-
bateria słoneczna, cała instalacja, metalowa przedpotopowa klawia-
tura i coś co jest rzekomo "myszą". I to wszystko działa.
Wokół stolicy Kenii, Nairobi, od wielu, wielu lat są olbrzymie slamsy.
Policja już nawet przestała wysiedlać tych ludzi, żyje tam już drugie
pokolenie tych, co się kiedyś osiedlili. I ci młodzi ludzie starają się
organizować samozatrudnienie. Przede wszystkim zajmują się
swoistym recyklingiem - rzeczom wyrzuconym dają nowe, inne życie.
Między innymi z kości zwierząt produkują fantastyczne ozdoby,
biżuterię popielniczki, świeczniki itp. Barwią je gotując w...nadman-
ganianie potasu. Przed barwieniem nanoszą wzór silikonem, potem
silikon usuwają i te miejsca pozostają niezabarwione.
A jeden z tych młodych  wymyślił  i skonstruował  małą lampkę
solarną, która jest przeznaczona dla dzieci chodzących do szkoły
wszędzie tam, gdzie nie ma elektryczności. Lampka umożliwia odrabianie
lekcji po zmroku i każde dziecko dostaje ją za darmo. Jej zmyślna
konstrukcja sprawia, że daje b. jasne światło, a świeci ok.6 godzin.
Wystarczy ją rano wystawić na działanie słońca. Oczywiście  niemal
wszystkie elementy są z odzysku.
Podobał mi się ten film - przede wszystkim zmienia obraz
Afrykanina jako bezmózgowego dzikusa, pokazuje jaki w nich
drzemie potencjał. Druga sprawa - każdy kto coś wymyśli, dzieli się
swym pomysłem i jego wykorzystywaniem z innymi. Ten, który
prowadzi warsztat wytwórczy biżuterii zatrudnia kilka  osób -
każdy pracownik i on także, dostaje taką samą ilość pieniędzy -
odliczają koszty, resztą dzielą się po równo. A zbyt mają wśród
wszystkich placówek turystyczno-hotelowych.
Albania wciąż nie może sobie poradzić z tym wszystkim co
pozostało po starym systemie. Jest to kraj, w którym na czterech
mieszkańców przypada jeden bunkier, zbudowany ze zbrojonego
betonu.  Obecnie najprostszym sposobem wykorzystania tych
nikomu niepotrzebnych budowli jest ich rozbiórka i pozyskanie
grubych, metalowych prętów i płyt. Albańczycy też się cały
czas zajmują swoistym recyklingiem , wszystko się przyda, nie ma
tak starego silnika, który by tam już nie działał. Widok turbin w
prywatnej elektrowni wodnej przyprawiał o dreszcz- na wszelki
wypadek każdy zwiedzający musi trzymać ręce w kieszeniach, żeby
przypadkiem nie dotknąć  któregoś z urządzeń - zero izolacji, zero BHP.
Ale ten odcinek filmu zrobił na mnie bardzo przygnębiające wrażenie.
Wiele spraw wygląda tam zbyt znajomo - z przeszłości.
                                                 ****
A teraz coś dla  pań urodzonych w roku Smoka.  Lata , które są latami
Smoka znajdziecie w Google, horoskop  też. "Smoczyce" powinny
nosić dodatki z kolorem czerwonym i złotym . Wśród  Smoczyc chętnych
na coś czerwonego, rozlosuję ten oto "biżutek".
Zdjęcie nie jest najlepsze, te małe koraliki są naprawdę mocno czerwone,
a nie różowe.

poniedziałek, 5 marca 2012

278. Robię NIC

Co robisz? -zapytała mnie koleżanka przez telefon. NIC- odpowiedziałam
zgodnie z prawdą.
Bo naprawdę to robię NIC. Coś podłubałam w koralikach, ale jakoś nie
zauważyłam, że teraz są sprzedawane po 5 gramów i oczywiście mi ich
zabrakło.
Tak mnie to zezłościło, że straciłam ochotę do robienia czegokolwiek.
Ale obejrzałam kilka dobrych filmów dokumentalnych i trochę sportu.
                                                 ****
Na początek obejrzałam mocno wzruszający film o in vitro. To była
historia młodego małżeństwa (Korea Płd.) - ona- śliczna, wykształcona
dziewczyna, chorująca na samoistną łamliwość kości. Piękna młoda
kobieta o wzroście 5 letniego dziecka, po 60 złamaniach kości, licznych
zabiegach operacyjnych , z kośćmi usztywnionymi prętami, poruszająca
się z trudem o kulach. I on- zakochany w niej niemiłosiernie, dbający,
pomagający na każdym kroku. Po pięciu latach małżeństwa, gdy wciąż
nie było dziecka, postanowili, że należy tę sprawę omówić z lekarzem.
Badania wykazały, że oboje są  sprawni pod względem rozrodczym,
ale istnieje 50% szans, że dziecko odziedziczy wadliwy gen matki i też
będzie cierpieć na wrodzoną, samoistną łamliwość kości. Ponieważ
młodzi ogromnie pragnęli dziecka,  zaproponowano im zapłodnienie
in vitro, ich własnym materiałem genetycznym, jeżeli uda się wyodrębnić
i zlokalizować wadliwy gen. Dotychczas  tylko raz udała się taka
operacja. Tu mam coś dla przeciwników metody in vitro- zapewniam
was, że całe to działanie ani przez minutę nie niesie za sobą  choć
odrobiny przyjemności - to ból, złe samopoczucie i wielka niepewność,
bo powodzenie osiąga się w zaledwie 30% przypadków.
Badania nad wyodrębnieniem i zlokalizowaniem wadliwego genu powiodły
się i zapadła decyzja o zapłodnieniu in vitro, choć nie ulegało wątpliwości,
że ciąża i poród będą dla organizmu matki wielkim ryzykiem.
Udało się  pobranie jajeczek od matki (po uprzedniej stymulacji
hormonalnej) , oraz ich zapłodnienie. Oczywiście nie wszystkie pobrane
komórki jajowe udało się zapłodnić. Gdy dokonał się podział zapłodnionych
komórek jajowych , usunięto komórki, w których zlokalizowano wadliwy
gen, pozostawiając tylko te zdrowe. Dwa zdrowe zarodki zaimplantowano
w macicy, resztę zamrożono i czekano z niecierpliwością, co dalej. Niestety,
zarodki nie zagniezdziły się, ciąży nie było. Rozpacz obojga była wielka,  ale
w 5  miesięcy pózniej ponowiono całą procedurę.  Tym razem udało się,
jeden z zarodków zaczął się w macicy rozwijać. I w ten sposób pojawił się
na świecie chłopczyk, którego uratowano zabiegiem in vitro przed
odziedziczeniem nieuleczalnej, ciężkiej choroby.
I między innymi dlatego jestem za in vitro.
O dwóch pozostałych filmach napiszę następnym razem.