drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 27 czerwca 2014

Post dla Zgagi

Pod poprzednim moim postem,  Zgaga  napisała w komentarzu, że być
może wybierze się do Berlina i że mam w tym swój udział.
Pomyślałam, że aby mieć jeszcze większy udział w tym przedsięwzięciu
napiszę trochę o "wyprawie" do Berlina. To będą takie podstawowe
informacje.
Z Polski do Berlina można dotrzeć na cztery sposoby - samolotem, pociagiem,
autobusem lub samochodem.
Samolot lata z Warszawy dwa razy dziennie, ale nie są to tanie linie.Tanie linie
są raz w tygodniu z Krakowa i Gdańska i 3 razy w tygodniu z Warszawy.
W tanich liniach ta frajda kosztowała dotychczas 50€ w jedną stronę od osoby.
Pociąg z Warszawy kursuje  cztery razy dziennie, jedzie zaledwie 5 godzin i
15 minut, tańszy bilet (bez możliwości zmiany daty wyjazdu i zwrotu) to
29€ od osoby w jedną stronę. Taki z możliwością zmiany  daty podróży i dokonania
zwrotu w razie rezygnacji z podróży kosztuje 10€ więcej.
Pociągiem można również dotrzeć do Berlina  z:  Krakowa, Wrocławia, Szczecina,
Poznania i Gdyni.
Z Gdyni jedzie się 7,5 godziny, ceny jak wyżej.
Można też jechać autobusem - ponoć większość dużych miast ma z Berlinem
połączenie autobusowe a dokładne dane są tutaj. Ceny od 150,00 zł w jedną
stronę.
Oczywiście można też jechać własnym samochodem ale trzeba pamiętać o tym, że
Berlin posiada strefę ekologiczną, więc każdy samochód musi posiadać plakietkę
potwierdzającą dozwolony poziom emisji spalin (EURO 4). Do końca tego roku
samochody zarejestrowane poza granicami Niemiec mogą wjeżdżać z plakietką
"EURO 3 ", którą można nabyć również w Polsce (www.berlin-polska.pl). Poza tym
można nabyć plakietkę w wielu stacjach diagnostycznych w Brandenburgii i samym
Berlinie, co kosztuje w sumie 7€. Wjazd do strefy ekologicznej bez tej plakietki
grozi mandatem 40€.
Osobiście nie zachęcam nikogo do jazdy własnym samochodem, bo zaparkowanie
w Berlinie graniczy z cudem a poza tym parkingi drogie.
Berlin ma  świetną komunikację miejską - we wszystkich środkach komunikacji
miejskiej są ważne te same bilety, a ich cena zależy od strefy. Strefy są trzy -AB, BC
i ABC. Strefa A jest w obrębie miejskiej kolejki S-Bahn,  B-  to granice administracyjne
miasta a C- miejscowości w Brandenburgii sąsiadujące z Berlinem.
Bilet całodzienny (Tageskarte) na strefę AB to 6,5€, na ABC-7€.
Bilety jednorazowe ważne przez 2 godziny pozwalają jechać tylko w jednym kierunku,
można robić dowolną liczbę przesiadek i kosztują: AB=2,4€,  ABC=3,1€.
Bilet siedmiodniowy :  strefa AB=28€,  strefa ABC=34,6€.
Bilety można kupić u kierowcy autobusu, w automatach i punktach handlowych
oznaczonych symbolami VBB lub BVG.
Berlin ma niemal 200 linii autobusowych w tym 47nocnych. Moje ulubione to 100 i 200,
bo obsługują wiele fajnych do zwiedzania miejsc. Linii metra (U-Bahn) jest 9, linii
kolejki miejskiej (S-Bahn) jest 15. Sieć tramwajowa funkcjonuje we wschodniej
części miasta i ma 22 linie.
Można też wypożyczyć rower, ale opłata za nie jest pobierana z karty kredytowej.
Szczegóły na www.callabike.de  W Berlinie nikt nie przepędza  rowerzystów.
Noclegi - z tego co wiem to jest ich sporo , bo niemal 90 tysięcy miejsc w 580
obiektach. W dwugwiazdkowym hotelu w centrum miasta pokój dla 2 osób kosztuje
60- 70€ za dobę.
Można też wykupić w Berlinie  kartę zniżkową "WelcomeCard".
Karta na 48 godzin =18,5€,  na 72 godz.=24,5€, na 5 dni= 31,5€. WelcomeCard
uprawnia do zniżek w 160 obiektach oraz do bezpłatnych przejazdów komunikacją
miejską w strefie AB. Poza tym można nabyć kartę MuseumsPass, która gwarantuje
wstęp do 55 obiektów muzealnych w ciągu trzech kolejnych dni. Cena 19€.
Koniecznie przed wyjazdem należy wyrobić sobie w  NFZ kartę EKUZ i sprawdzić
czy ta, którą mamy jest jeszcze aktualna. Jeśli nie - przedłużyć.
Można wyjechać na  podstawie Dowódu Osobistego lub  paszportu. Nieletnie dzieci
muszą mieć odzielny dokument, czyli paszport. Zwierzaki - paszport wystawiony przez
uprawnioną do tego lecznicę weterynaryjną, tutaj znajdziecie dokładną informację.
Poza tym jeśli można Wam coś doradzić - przed wyjazdem kupcie koniecznie
przewodnik po Berlinie - jest ich sporo, ceny od ok. 15 złotych do ok.70,00.
Zakup planu Berlina też w moim odczuciu nie jest głupotą, bo nie wszystkie
przewodniki  mają plan całego miasta- najczęściej tylko wybranych jego fragmentów.
Warto sobie wszystko wcześniej zaplanować, choćby  tylko po to, by wiedzieć czy
zakupić po przyjezdzie te zniżkowe karty i w ogóle wiedzieć ile euro wydamy.
Poza tym moje wiadomości są nieco "wyrywkowe", bo mieszkamy tam u rodziny,
w weekendy jezdzimy na ich biletach miesięcznych, bo w  Berlinie posiadacz biletu
miesięcznego ma prawo "przewiezć" na swoim bilecie dwoje dzieci i 1 osobę dorosłą.
No i z uwagi na stan zdrowia mego ślubnego  raczej tylko pół dnia szlajamy się po
mieście i okolicach.

środa, 25 czerwca 2014

Czasami coś dłubię

Zupełnie nie wiem czemu, ale jakoś niemal nic nie robię. Nie da się ukryć, że
dopiero od kilku dni czuję się nieco lepiej i udaje mi się przespać noc bez kaszlu.
Ale po zeszłorocznych smętnych doświadczeniach z antybiotykami tym razem
leczyłam się sama, samymi domowymi sposobami.
Strasznie  długo to co prawda trwało, a najważniejsze, że się udało.

"Wydziabałam" szydełkiem takie nieduże serwetki  - niestety kolor na tym
zdjęciu jest przekłamany - tak naprawdę to serwetki są  w kolorze ecru.
Obie przekłamane kolorystycznie.


Zakupiliśmy już bilety na wyjazd do Krasnoludków. Załapaliśmy się na
tańsze bilety i ta frajda kosztuje nas w obie strony 116€. Jedziemy na I
połowę sierpnia, bo od 18 sierpnia  starszy Krasnolud już idzie do szkoły,
do pierwszej klasy.
Ciekawy zwyczaj, bo on już od 4 sierpnia będzie chodził do świetlicy
szkolnej w ramach zaprzyjazniania się ze szkołą.
Ciekawa jestem jak mu się będzie podobało, bo z przedszkola, do którego
chodził,  tylko on jeden idzie do tej właśnie szkoły.
Poza tym dziecię wyraziło chęć chodzenia na kurs języka polskiego, bo on ma
naturę perfekcjonisty i chce dobrze mówić po polsku.
A młodszy  Krasnal trenuje zawzięcie jazdę na rowerze dwukołowym  - idzie
mu niezle  z utrzymaniem równowagi (jezdzi bez pantografów) ale  często
zagapia się na boki i ląduje w krzaczorach. Poza tym zapomina, że gdy się
zatrzymuje to należy nóżki zdjąć z pedałów. Oczywiście jezdzi w kasku -
nie widziałam tam jeszcze dziecka na rowerze bez kasku.
Dobrze, że szkoła i przedszkole są w pobliżu - w drodze do szkoły wpierw
wstawią młodszego do przedszkola, potem powędrują do szkoły.
Przeglądam namiętnie przewodnik po Berlinie co mamy zwiedzić tym razem.
No cóż, miasto ogromne, rzeczy do zwiedzania multum. Oby tylko nie było
w pierwszej połowie sierpnia upałów.
Już się cieszę na ten wyjazd - mam nadzieję, że jeszcze się załapię na kwitnące
lipy.


czwartek, 19 czerwca 2014

Na poprawę humoru

To nie tornado przeleciało przez pokój moich wnuków - tak wygląda
sprzątanie pokoju w ich wykonaniu.
To wszystko, co leży na łóżku Starszego, leżało, stało, poniewierało się na
podłodze ich pokoju.
Ciekawa tylko jestem, który z nich wpadł na tak prosty i genialny pomysł.

Poza tym Krasnoludki były na długiej wycieczce i zwiedzały Drezno,
a głównie Zwinger



Mam wrażenie, że to bardzo dobre miejsce  na odbywanie kary.

Jeżeli nigdy nie byliście w Dreznie, to żałujcie. Uważam, że warto, choć
nie da się ukryć, że w efekcie nalotów dywanowych amerykańskich i
brytyjskich samolotów  w dniach 13 i 14 lutego 1945 roku, Stare Miasto
zostało zburzone. 39 km kwadratowych miasta zostało zburzonych a
śmierć poniosło około 25000 ludzi.
Jak zapewne pamiętacie, Drezno przypadło w posagu Niemieckiej Republice
Demokratycznej. Ciągły brak środków sprawił, że wiele pięknych zabytków
 nie zostało odbudowanych, na szczęście Zwinger, który był i jest najbardziej
znaczącym w Europie pózno barokowym kompleksem pałacowym, został
odbudowany.
Zwinger był zbudowany w latach 1711- 1728 na życzenie Fryderyka Augusta I,
Mocnego, który w 1696 roku został wybrany królem Polski i u nas był znany
jako August II. Nie da się ukryć, że Zwinger powstał głównie  za polskie
pieniądze, bo w tamtych czasach Saksonia do bogatych krain nie należała.
To trochę zabawne  i przewrotne - pieniądze u nas zarabiane nasz król wydawał
w Saksonii. Chichot historii - potem my zarabialiśmy tam, a wydawaliśmy
u nas. Zapewne nie wszyscy wiedzą, że wielu naszych pracowników miało
bardzo intratne kontrakty zbiorowe w NRD, gdzie brakowało rąk do pracy.
Kompleks  Zwinger jest naprawdę bardzo ładny i wart zwiedzenia - co prawda
nachodzić się tam można niesamowicie i na mój gust trudno wszystko zobaczyć
w ciągu jednego dnia. Zbiory chińskiej porcelany z XV wieku oraz porcelany
miśnieńskiej są naprawdę piękne. A Galerie Obrazów Starych Mistrzów i
nowsza Galeria Nowych Mistrzów dostarczą również  wielu wrażeń.
Gdy zwiedzałam Zwinger byłam jeszcze naprawdę młoda, ale  nie dałam już rady
choć trochę pospacerować po pałacowych ogrodach i do dziś żałuję.
Ale widziałam obrazy Rembrandta, Rubensa i Durera. Przy gablotach z porcelaną
oczęta mi z orbit wychodziły.
Pamiętam , że wtedy w Dreznie było jeszcze sporo ruin a był to początek lat 70'.
Było mi z tego powodu smutno , choć można śmiało powiedzieć, że Niemcy sami
sobie byli winni. To oni chcieli zawojować świat, oni zabijali pierwsi, to oni
usiłowali zetrzeć z powierzchni ziemi Warszawę.
Myślę, że najgorsze co może spotkać każdy kraj to właśnie wojna.




środa, 18 czerwca 2014

Prosty przepis na........

.....popsucie sobie humoru. W pierwszej kolejności wieczorem nastawiamy
budzik na godzinę 6,00 rano, ponieważ już za piętnaście siódma musimy wyjechać
z domu do przyszpitalnej przychodni. Tym razem "rutynowe" pobranie
krwi mężowskiej przez tamtejsze wampirzyce. Po nastawieniu budzika kładziemy
się spać i.....zasypiamy około drugiej w nocy.
Obudzeni natrętnym dzwonkiem budzika wstajemy półprzytomni  i nawet bez
wielkich korków docieramy na miejsca. Jest godz. 7,10- my mieliśmy się zgłosić
na godz. 7,15.
Przed "gabinetem pobrań" siedzi już około 10 osób, co może oznaczać, że
pacjentów jest ze 6 osób, bo niektórzy, podobnie jak mój mąż są  z tzw.  " osobą
towarzyszącą". Oczywiście miejsc siedzących  jest znacznie mniej niż pacjentów,
więc jest szansa, że nie zasnę, bo jeszcze nie nabyłam umiejętności  spania stojąc.
Na drzwiach gabinetu wisi kartka z informacją, że pacjenci po przeszczepach
nerek wchodzą bez kolejki, inni pacjenci dopiero po godzinie....8,00  a punkt
pobrań krwi działa od 7,15 do 9,00.
Oczywiście punkt pobrań zamknięty na 4 spusty, wampirki jeszcze nie dotarły.
Po głowie snuje mi się pytanie, po jakie licho jakaś idiotka w recepcji zapisała
męża na godz. 7,15, skoro on przecież nie jest po przeszczepie.
Towarzystwo pod gabinetem umila sobie i innym czas opowiadając szczegóły
ze swego pobytu w szpitalu na oddziale przeszczepów. Jeden z pacjentów snuje
opowieść jak to przeszczep się udał, ale po tej operacji miał jeszcze cztery, tzw.
"poprawki".Jakaś pulchna blondynka opowiada , że zdecydowali się by operację
przeprowadziła młoda lekarka,  która robiła tę operację pierwszy raz w życiu.
" No i udało się, jak widać" - mówi i wskazuje palcem na siedzącego obok niej
mężczyznę- wyszedł po 8 dniach. Inna pani słucha tego i w oczach ma łzy - obok
niej siedzi  mocno starszy pan, twarz ma blado żółtą."Przez miesiąc po przeszczepie
było wszystko dobrze a teraz coś się dzieje" -mówi połykając łzy.
O godzinie 7,30 wpada "wampirka" - widać, że już jest zmęczona. W międzyczasie
doszło sporo  kolejnych "przeszczepowców", tych  zwykłych pacjentów jest tylko
dwoje- mój ślubny i jakaś pani. Okazuje się, że pobranie krwi u przeszczepowca
nie jest wcale proste - każdy pacjent musi mieć zmierzone ciśnienie, musi być
zważony a wszystko to pielęgniarka musi wpisać do jego dokumentacji. Poza tym
sam proces pobrania krwi prosty nie jest, bo pacjenci ci z reguły mają problemy
z żyłami. Po prostu  nim dostaną nową nerkę są długo dializowani, a nim lekarze
zrobią port też często mija dużo czasu, a żyły pomału ulegają degradacji. Prawie
każdy z pacjentów syczy z bólu,  pani przeprasza, tłumacząc, że "straszne zrosty".
Wreszcie  o godz. 9,00 pani utacza mojemu 2 fiolki krwi. Wracamy do domu
jadąc w piekielnych korkach- to jadą do pracy ci, co zaczynają pracę od 9,00.
I tak nie jest zle, zamiast 15 minut jedziemy tylko 45 minut, co nie jest takim
złym wynikiem.
Jestem głodna, śpiąca, zła i smutna. Bo znów okazuje się, że większość niedociągnięć
w pracy "służby zdrowia" wynika głównie ze zwykłej niedbałości pracowników.
W ramach ustawienia  się "frontem do pacjenta"  zdecentralizowano jeden punkt
pobrań, w którym dzień w dzien stały w kolejce setki osób. Teraz każda z przychodni
ma własny punkt pobrań krwi, więc recepcjonistka dobrze wie, że "przeszczepowcy"
mają w przychodni nefrologicznej pierwszeństwo i nie powinna zapisywać "jak leci",
wszystkich na godz. 7,15.
Wiem,  wiem, znów się czepiam.

niedziela, 15 czerwca 2014

Prawie

Prawie mi przechodzi, ale wiadomo, że prawie robi różnicę, jak głosiła
pewna reklama.
Prawie przechodzi mi  infekcja, to znaczy przestałam mówić, zaczęłam pisać,
bo mi głos odebrało, ale doszedł mi kaszel, krtaniowy.
Prawie skończyłam dzierganie  bluzki na drutach, jeszcze tylko wszyć rękawy
i wykończyć dekolt.
Prawie jestem gotowa popełnić torebkę- kopertówkę przyozdobioną koralikami.
I tu zamotałam się w wyborze materiału- mam świetny syntetyczny aksamit ,
tylko kolor nie za bardzo uniwersalny, bo zielony. A może lepiej  zrobić z cienkiej
skórki, ale wtedy oprócz podszewki muszę zrobić usztywnienie, więc roboty
niestety mi przybędzie. A może z grubego  filcu, jednostronnie impregnowanego?
Wtedy przy jednym ogniu  upiekę dwie pieczenie- filc ma 4 mm grubości, więc
nie wymaga usztywnienia i impregnacji. Problemem zostaje kolor - wybór
powiedziałabym nikły- ciemny szary lub czarny. I mam wątpliwości, czy filc
i koraliki to będzie "dobry związek". Haft na filcu wygląda dobrze, no ale haft
koralikami może wyglądać dziwnie.
Torebka musi pomieścić: klucze, dokumenty, smartfon, mały portfel, więc
wymiary wewnętrzne muszą być: długość 21 cm, wysokość 13 cm, szerokość
minimum 4 cm. Dodatkowo musi mieć pasek  na ramię, ale to nie problem.
A koraliki będą tylko na "klapce", bo niestety gdybym wyszyła nimi całość, to
torebka ważyłaby strasznie dużo, nawet pusta. No i kolorystycznie haft będzie
monochromatyczny, zapewne czarny.
Sami widzicie- prawie wiem jak to zrobić i z czego.
Zdaje się, że czeka  mnie kolejny wieczór poszukiwań w sieci.
"I to byłoby na tyle", jak mawiał klasyk gatunku.
Miłego tygodnia Wszystkim życzę.

wtorek, 10 czerwca 2014

Upał, a ja.....

.....trzęsę się z zimna. Właściwie najmądrzej byłoby się zabić - to jedyne co może
mi definitywnie pomóc.
W ubiegłym roku w maju chorowałam trzy tygodnie, zjadłam 3 różne antybiotyki i
omal nie wylądowałam w szpitalu z powodu rzekomobłoniastego zapalenia jelit-
po tych antybiotykach. Leki łykam do dziś.
Tym razem maj przeszedł bezboleśnie - do wczoraj. Gardło mam całe  w nalotach
i nie mogę łykać, głowa mi odpada, ale przynajmniej nie mam temperatury.
Dobre i to. Do lekarza nie idę, bo i tak antybiotyku nie wezmę. Łykam duuuże dawki
witaminy C, płuczę, i czymś dziwnym psikam do gardła.
Poza tym może się okazać, że wszyscy lekarze w mojej przychodni podpisali jakieś
etyczne papierki i pogan nie leczą.
Słuchałam dziś wypowiedzi nt. odmówienia przez szpital im.Świętej Rodziny aborcji
kobiecie, która w swym brzuchu nosi dziecko z zanikiem głowy i mózgu.
Nóż się w kieszeni sam otwiera - nonszalancja i nieprzestrzeganie praw człowieka
górą. A może wg p. dyrektora kobieta to nie człowiek? więc niech sobie nie myśli,
że zgodnie z prawem szpital wykona aborcję.
Odezwę się gdy mi się  ta "czerwcówka" skończy.

P.S.
Ten szpital zawsze był rzeznią. To tam odmówiono mi cesarki bo podobno anestezjolog
był na urlopie.Gdy ostatni raz w nim byłam kilka lat temu, lekarz anestezjolog
występował w narciarskim swetrze a pielęgniarka obsługiwała wszystkie pacjentki
w tych samych rękawiczkach.

sobota, 7 czerwca 2014

Wczoraj......

.......miałam tzw."wychodne". Jeżeli ktoś nie wie co to jest wychodne, to spieszę
wyjaśnić - każda kuchta i tzw. służąca miała  jeden dzień wolny od pracy, czyli owo
wychodne.  Ja też miewam, tyle tylko, że  nieregularnie i dość rzadko.
Już rano obmyśliłam w co się wcisnę z tej okazji, a ponieważ świeciło piękne słońce,
miałam na myśli jaśniutkie ciuszki.
Niestety w kilka godzin pózniej pogodę gdzieś wcięło, w końcu wyszłam z domu
w deszczu i w  zupełnie innym stroju.
Bez większych przygód dotarłam na godz. 18,00 na wernisaż  blogowej koleżanki,
Joasi Rodowicz. Poza pokazem prac Joanny był to wieczór poświęcony pamięci,
niegdyś bardzo licznej w przedwojennej Mławie, ludności żydowskiej.
Wyszłam stamtąd oczarowana - primo - jak zwykle pracami Joanny, które w naturze
są o niebo piękniejsze niż prezentowane na blogu, secundo - scenkami rodzajowymi
przedstawionymi przez Grupę Rekonstrukcji Historycznej Ludności Cywilnej z Mławy.
Wieczór rozpoczął się krótkim ale bardzo przystępnym wykładem profesora dr. Leszka
Zygnera. Ilustracją do niego były slajdy ukazujące ówczesną Mławę i różne sceny
z życia jej mieszkańców.
Następnie Grupa Rekonstrukcji Historycznych,  której uczestnikami są sami amatorzy,
odtworzyła, w sposób wielce profesjonalny, kilka scenek z życia dawnych mieszkańców
Mławy. Uderzyła mnie wielka dbałość o szczegóły takie jak stroje, wygląd, sposób
mówienia.
Tło muzyczne  zapewnili muzycy z Teatru Żydowskiego w Warszawie.
Na zakończenie był przygotowany poczęstunek tematycznie związany z wieczorem,
czyli kilka dań kuchni żydowskiej.
Przyznam się bez  bicia - pachniały niezwykle smakowicie, ale moja  bezglutenowość
pokonała moje łakomstwo i ich nie jadłam, nie będąc pewna składników z których
były sporządzone. Ale widziałam, jak wszyscy pochłaniali je bez opamiętania.
Na wernisażu były prezentowane również najnowsze prace  Joanny, będące
połączeniem w jedność  malarstwa i rzeżby.
Owe prace są naprawdę niesamowite w odbiorze, bo część tego, co przedstawia obraz
wychodzi z niego poza płótno i mamy efekt 3D.
Joasiu, przeogromnie dziękuję, że mogłam tak miło i ciekawie spędzić ten wieczór.