drewniana rzezba

drewniana rzezba

wtorek, 31 marca 2015

Sos imbirowy

Szukajcie a czasem uda się  coś znalezć:)))
Znalazłam ten przepis na sos imbirowy;
składniki:
2 łyżki oleju, 3 srednie cebule  drobno posiekane, 2 małe laseczki cynamonu,
2 duże owoce kardamonu., 1 łyżeczka świeżego  drobno posiekanego imbiru,
1 łyżeczka świeżo zmiażdżonego czosnku, 1/2 łyżeczki soli, 75 ml jogurtu
naturalnego, 150 ml wody.
Wykonanie:
Na patelni rozgrzać  olej i usmażyć na złoty kolor cebulę, nie przypalając jej.
Dodać następnie  cynamon i kardamon i smażyć 5 minut.
Po tym czasie dodać imbir, czosnek, sól, jogurt, wlać wodę i  dobrze wszystko
wymieszać. Podgrzewać minutę. Wlać do sosjerki, udekorować posiekanymi
listkami kolendry.
Ten sos jest również dobry do klopsików z jagnięcego mięsa ( lub każdego innego)

Przy okazji znalazłam taki przepis -podejrzewam, że z Bułgarii:
1.zmielić 1/2 kg dobrej jakościowo wołowiny, bez tłuszczu i błon.
2. zetrzeć na tarce 3 duże cebule.
W misce wymieszać dokładnie mięso z cebulą i 1/2 łyżeczki soli.
Przykryć, odstawić na całą noc do lodówki.
Następnego dnia uformować z całego mięsa jedną, bardzo cienką kiełbaskę.
Zwinąć ją spiralnie- najlepiej to robić na szklanej desce lub macie do pieczenia.
Rozgrzać olej na patelni, delikatnie zsunąć spiralę na patelnię, smażyć na rumiano
z obu stron.
Dobre z surówką z kwaszonej kapusty i startego jabłka.

Czasami....

......mam wrażenie, że żyję w jakimś wariatkowie. Wrażenie to potęguje się,  gdy
słucham najnowszych wiadomości.
Bo czy  w normalnym świecie mąż oblewa żonę łatwopalnym płynem i ją podpala?
Był naćpany jakimiś psychotropami,  no ale czy naćpanie  się psychotropów jest
czymś zwykłym, normalnym?
Facet z zaburzeniami psychicznymi siada za sterami pasażerskiego samolotu i
z zimną krwią zabija 149 osób i siebie. A nie mógł sobie wyjść w góry i skoczyć
gdzieś z urwiska? I też by o nim mówiono długo i głośno.
Gówniarz na wielkim, ciężkim motocyklu powoduje  wypadek, w którym giną
trzy osoby. Inny, bez prawa jazdy ściga się samochodem z własnym tatusiem.
Przez sklerozę zajrzałam dziś na wiadomości - czytanie komentarzy pisanych
przez czytelników może człowieka przyprawić o zawał - może szkoda, że ktoś
kiedyś  nauczył ich pisania. Nie dość, że komentują nie na temat, to robią takie
błędy, że chwilami aż trudno to odczytać.
                                                         ******
Podobno święta za pasem, sądząc z reklam. Ja mam święta  codziennie od niemal
czternastu lat, czyli od czasu, gdy dziecię wyfrunęło z domu.
Jedyne co naprawdę muszę to.......umrzeć i zrobić to taktownie, bez zawracania
innym głowy.
No i nie cierpię na  jakąś przedświąteczną gorączkę sprzątania i zakupów.
Nikogo w tym roku nie gościmy ani do nikogo się nie wybieramy. Jedynym
świątecznym akcentem będą JAJKA. Tym razem w mięsnej skorupce.
Jest to przepis hinduski.
Składniki ( dla 6 osób):
450g mielonego mięsa (dowolnego),
1 mała drobno posiekana cebula,
po 1 łyżeczce: świeżego posiekanego drobno imbiru, zmiażdżonego czosnku,
    garam masali oraz soli.
1 i 1/2 łyżki mąki z ciecierzycy **
6 ugotowanych na twardo jajek,
1 roztrzepane surowe jajko,
olej do głębokiego  smażenia.
Wykonanie:
1. Mięso i wszystkie przyprawy wraz z cebulą , jajkiem i mąką dokładnie
   wymieszać.Wpierw mieszam mikserem, potem ręcznie.
2. Masę podzielić na 6 równych części. Każdą rozwałkować na płaski
  placuszek o grubości 5 mm. Na każdy  placuszek ułożyć całe ugotowane na
  twardo jajko i owinąć dokładnie jajko mięsem.
 Owinięte mięsem jajka ułożyć na talerzu i odłożyć na 30 min. do lodówki.
3. Rozgrzać na patelni olej . Delikatnie kłaść jajka na patelnię i smażyć je
  od 2 do 4 minut, aż nabiorą złotobrązowego koloru.Wyjmować łyżką
  cedzakową na kuchenny papierowy ręcznik by usunąć nadmiar tłuszczu.
  Podawać można na gorąco z sosem imbirowym***  lub bez , lub na zimno.
  Osobiście preferuję te jajka na zimno, bo lubię kotlety mielone w charakterze
  "czegoś do chlebka".

** warto mieć ją w domu.
*** przepis na sos podam jutro, muszę go odnalezć.
                                                      *****
W ub. roku były jajka faszerowane - farsz był: zielony, czerwony, zółty i
pomarańczowy. I nie był ostry, bo były nasze Krasnale.



poniedziałek, 23 marca 2015

Podobno jest wiosna

Tak przynajmniej wynika z kalendarza. Wczoraj, gdy wyjrzałam rano przez
okno  to z lekka skamieniałam - byłam niemal pewna,  że jeszcze śnię- na
samochodach i trawnikach leżał najprawdziwszy śnieg. A jeszcze w sobotę
głupawo się  cieszyłam, że wreszcie jest słońce i +12 stopni, więc wiosna
wreszcie przyszła. To jednak ciągle przedwiośnie.
Dzisiejsza wizyta w sklepie uświadomiła mi, że  święta za pasem.
Ale jakoś mi tak mało świątecznie - nasz przyjaciel walczy z rakiem mózgu
i wcale optymistycznie to nie wygląda, a moja serdeczna koleżanka leży
zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią.
Trudno mi się z tym wszystkim pozbierać, chociaż  bardzo staram się nie
wpadać w histerię. W końcu każdego z nas to spotka.
                                                     ******
Bardzo podoba mi się pomysł złożenia wniosku obywatelskiego w sprawie
usunięcia nauczania religii ze szkół. Nigdy nie podobał mi się pomysł
wprowadzenia religii do szkół a do tego traktowania religii jak każdego innego
przedmiotu i wystawiania stopni.
Łączenie sacrum i profanum z reguły zle rokuje.
Nie można przecież w żaden sposób mierzyć wiary  człowieka stopniami. Znam
takie osoby, które z całą pewnością miałyby 6+ z religii, a są......ateistami.
Za to uważam, że zamiast religii należało wprowadzić religioznawstwo i etykę.
No i oczywiście nie od pierwszej do ostatniej klasy, ale  od gimnazjum i nie
bez przerwy, po 2 lata na każdy z tych przedmiotów wystarczyłoby zupełnie.
Bo etyka obowiązuje wszystkich, bez względu na wyznanie lub jego brak.
                                                      ******

Czy macie jakiś dobry sposób na rozpoznanie dobrego dentysty? Jakoś nie mam
chyba szczęścia do tej grupy fachowców- kolejny ząb leczony kanałowo odmówił
mi posłuszeństwa. Ale mam zęby, które 40 lat temu plombował mi pewien bardzo
miły dentysta, który jako jeden z nielicznych w W-wie znieczulał pacjenta na czas
"borowania" i wszystkie te zęby leczone przez niego do dziś bezbłędnie działają.
No ale już wtedy był leciwym  człowiekiem i teraz leczy zęby w innym wymiarze.
Na samą myśl o wizycie u dentysty robi mi się niedobrze.
                                                     
                                                        ******
Dostałam od "psiapsióły" świetną książkę - "Pajęczyna wiedzy. Od Stonehege i
z powrotem oraz inne wyprawy w krainę nauki". Napisał ją James Burke, brytyjski
historyk nauki. W czasach gdy  nasza TVP nie miała jeszcze do spełnienia żadnej
misji, nadawała cykl jego programów telewizyjnych  "Connections".
I były to naprawdę  super programy i chociaz traktowały o sprawach bardzo, bardzo
złożonych, mówiły o nich w sposób prosty.
Oczywiście książka jest napisana świetnie a do tego z typowym brytyjskim humorem.
Wydało ją wydawnictwo Prószyński i S-ka.


środa, 18 marca 2015

Niespiesznie

Zabrałam się  za dokończenie różnych zaczętych prac. Jak na razie to już są
gotowe trzy.
Jeszcze nigdy w życiu nie robiłam czegoś tak różowego - no ale skoro
dziewczyna wymarzyła sobie taki niemowlęcy róż- voila.
Poniższy zestaw trójkątów dał mi w kość - wszystko przez te czarne koraliki
"z odzysku" . Przede wszystkim są "niewiadomego" pochodzenia, ale z całą
pewnością nie są japońskie. Są nierówne wielkością, część z nich ma ostre
brzegi otworów a w jeszcze inne nie wchodzi igła. Naklęłam się niezle.
No i wisior z kolczykami prezentują się tak:
Pisałam, ze soutage to raczej nie moja bajka, ale jakoś jeszcze raz spróbowałam
i wymodziłam takie dwa wisiorki.
Poza tym złudna wiosna za oknem - słońce świeci, ale ciepło to nie jest -
wieje zimny wiatr.




poniedziałek, 16 marca 2015

Dawno, dawno temu....

.... popełniłam haft płaski. Na podstawie reprodukcji ryciny japońskiego malarza
Katsukawa Shunsho, żyjącego w latach 1726 - 1792.
Zainteresował mnie wzór na kimonie - i ten odwzorowałam w proporcjach takich jak
na reprodukcji, natomiast kolory to już mój własny pomysł.
Przy okazji "postudiowałam" wzory tkanin - w tamtym okresie przeważały duże wzory.
Prawde mówiąc robilam ten haft za namową koleżanki, która mnie namawiała bym
koniecznie wzięła udział w konkursie hafciarskim f-my DMC .
Bardzo nie lubię wszelakich konkursów i miałam tym razem szczęście - zrobiłam haft,
a konkurs odwołano. Tym sposobem  moja  Japonka powędrowała ad acta.
A teraz , po 6 latach, wyciągnęłam biedulę ze sterty "prac różnych", zakupiłam gotową
ramkę i Japonka jest za szkłem.
A wygląda tak:
Ponieważ ramka jest "gotowcem" nie za  bardzo pasowała do wysokości  haftu, więc
chcąc mieć wreszcie sprawę oprawy z głowy, podwinęłam dół haftu, skracając cały
obrazek.
Tym, które się haftem nałogowo zajmują wyjaśniam, że haftowałam muliną DMC.
Tło robiłam ściegiem gobelinowym prostym. Resztę ściegiem łańcuszkowym- krótkim i przedłużonym, używając jednej nitki muliny. Te szare fragmenty stroju z "gwiazdkami"
to też ścieg gobelinowy prosty.

Przy okazji ponownie przejrzałam ten album - i już mnie "nakręca"- jest kilka ciekawych
postaci i prześliczny pejzaż. Ale na razie mam rozgrzebanych kilka prac koralikowych i
muszę je skończyć.

środa, 11 marca 2015

Obejrzałam wczoraj ......

.....bardzo ciekawy film dokumentalny.
Bez "momentów", bo rzecz dotyczyła Całunu Turyńskiego.
Jak wszyscy wiedzą, Całun Turyński od wielu lat stanowił wielką zagadkę- przez całe
wieki wielu ludzi nurtowało mnóstwo pytań, na które nie potrafiono lub też nie chciano
udzielić odpowiedzi.
Od początku XII wieku funkcjonowało w kościele   około 20 całunów . Nikt nie robił
tajemnicy z faktu, że były to postacie Chrystusa  malowane na różnego rodzaju
płótnach. Około roku 1350 o całunie pośmiertnym jakby zapomniano i to na dość
długi czas.
 W 1494 roku całun znów się pojawił, ale bardzo różnił się od tych dotychczasowych-
tym razem na całunie można było dojrzeć a raczej domyślić się istnienia dwóch postaci
męskich - jedna postać była widoczna  z przodu, druga z tyłu.
Postać widoczna z tyłu była nieco wyższa niż ta przedstawiona przodem , a głowa
postaci miała zbyt krótką szyję i zdecydowanie rozmiar głowy był nieco zbyt mały
w stosunku do wymiarów ciała-  ale to wszystko dostrzeżono dokładnie dopiero wtedy,
gdy wykonano fotografię całunu i spojrzano na jej negatyw.
Ta wspaniała, tajemnicza relikwia była w posiadaniu rodziny książęcej Savoy (dynastia
Sabaudzka), a były to czasy, w których fakt posiadania przez jakiś ród autentycznej
relikwii wielce potęgował jej wpływy.
Z relikwiami, które do dziś pałętają się po całym świecie  jest (jak dla mnie) dość
zabawnie- gdyby pozbierać "do kupy" szczątki wszystkich świętych, to można by z nich
uzyskać  każdego świętego w co najmniej dwóch osobach.
A z drewienek pochodzących z krzyża, na którym był ukrzyżowany Chrystus, zapewne
powstałby niewielki zagajnik.
Całun wciąż budził wiele pytań, na które wielu uczonych usiłowało znależć wiarygodną
odpowiedz.
A Kościół, w myśl zasady, że nie da się pomieszać prawdy z wiarą, nie ułatwiał uczonym
tego zadania.
Pomimo trudności udało się przebadać kilka spraw- ustalono, że tkanina jest bardzo
stara i pochodzi prawdopodobnie z XIII wieku.
Ustalono też, że całun z całą pewnością nie był pokryty  farbą-na takim splocie
materiału farba  przesiąkłaby na drugą stronę tkaniny, a tu nie było takiego zjawiska.
W 1976 roku, gdy nałożono negatyw całunu na jego pozytyw, otrzymano obraz  3D,
 a to jest niemożliwe gdyby przy tworzeniu całunu użyto po prostu barwników.
Taki efekt mogło dać tylko wypalenie  wierzchniej warstwy włókien.
Pewien włoski rzezbiarz, Mattei, głęboko wierzący w fakt, że całun jest oryginalnym
pośmiertnym całunem Chrystusa, postanowił na podstawie negatywy całunu wykonać
rzezbę postaci Chrystusa. Pomysł wcielił w czyn i gdy ukończył rzeżbę głowy Jezusa,
oczom jego i innych ukazała się twarz.......Leonarda da Vinci. Zgodna w każdym calu
 z autoportetem Leonarda, który  znajduje się w podziemiach zamku w Pontremoli.
Niektórzy badacze Całunu wcale nie byli zdziwieni - już od dawna podejrzewano, że
Całun Turyński był wykonany na zamówienie, a fakt, że pokazał się światu w 1494r,
dość jasno wskazywał na autorstwo Leonarda da Vinci.
Leonardo da Vinci był niewątpliwie największym i najmądrzejszym człowiekiem
tego okresu. Był wszechstronnie  uzdolnionym człowiekiem a do tego żądnym wiedzy,
bez przerwy ją pogłębiającym. Zakres jego zainteresowań, badań i pomysłów zdawał
się  nie mieć żadnych granic- zajmował się medycyną, anatomią (dokonywał sekcji
zwłok a jego rysunki są niczym najwierniejsza fotografia), interesował się astronomią,
alchemią, projektowaniem różnych machin wojennych, opracował podstawy  budowy
teleskopu, eksperymentował z różnymi pigmentami, używał nawet Camery Obscura.
I ten fakt rzuca  światło na tajemnicę wykonania Całunu -  po pierwsze zdobycie
bardzo  starego płótna rodem ze Bliskiego Wschodu nie było z całą pewnością dla
Leonarda trudne. Jako  znawca anatomii doskonale wiedział, w których miejscach
mogły pozostać   na ciele ślady po ukrzyżowaniu. Z bardzo dokładnych zapisków
Leonarda, do których dotarł Bremli pisząc jego biografię, wiadomo, że malarz
studiował samo ukrzyżowanie - chociaż nigdy go nie namalował. Leonardo wszystko
co robił miał zwyczaj zapisywać, planował bowiem napisanie encyklopedii, by swą
wiedzę przekazać innym.
Współcześni, znający Leonarda opisywali go  jako człowieka bardzo przystojnego,
miłego, życzliwego, o wielkim poczuciu humoru, lubiącego wszelkiego rodzaju
zagadki, mającego dystans do władzy kościelnej, a jednocześnie mającego dość
wybujałe ego.
Badacze  biografii Leonarda twierdzą, że fakt wykonania przez Leonardo da Vinci
 Całunu bardzo pasuje do jego profilu psychicznego, a jego wiedza i pomysłowość
znalazły tu swe ujście. A czas, w którym Całun się ujawnił pasuje do okresu,
 w którym Leonardo przebywał w Mediolanie i był to najlepszy czas jego twórczości.
Poza tym Leonardo na wielu  swych obrazach utrwalał swoje oblicze a przynajmniej
jego część, w mniej lub bardziej widoczny sposób.
Wg dzisiejszych opinii postać na całunie wykonano metodą fotograficzną, przy
pomocy  camery obscura. Sama postać nie jest postacią Leonarda, to był ktoś inny-
wpierw malarz utrwalił na płótnie tył i przód postaci, a potem, już oddzielnie,
dodał do tułowia obraz swej własnej głowy - z przodu i z tyłu.
Stąd  jest to niewielkie niedopasowanie głowy do całej postaci. A nierówny wzrost
postaci z przodu i z tyłu wziął się stąd, że obiekt stał zbyt blisko  kamery.

A wszystkie spory na temat całunu można podsumować jednym zdaniem :
" szukaj chwały Chrystusa a nie jego całunu" jak powiedział pewien święty.
Ciekawa jestem jaka będzie reakcja Kościoła na te odkrycia, bo to kolejna
relikwia, która nią nie jest.

sobota, 7 marca 2015

Shibori

Już wiem - shibori to nie moja bajka, podobnie jak soutage.
Ostatnie próby z wykorzystaniem shibori:
Umordowałam się okrutnie z tymi naszyjnikami bo ich właścicielka
uparła się, bym je oprawiła w koraliki, które sama  zakupiła.
Niestety kupiła koraliki....chińskie. Wpierw pół dnia  straciłam na ich
przebieranie, by chociaz "z grubsza" pasowały do siebie wielkością oraz
kształtem. Gdy już je porozdzielałam to okazało się, że nie uda się upleść
sznura  tylko z jednego kształtu koralików i, co widać na zdjęciu, sznur
ma nie tylko okrągłe koraliki.
Paranoja.
Z rozpaczy zrobiłam jeszcze malutką broszkę, z resztek shibori.
Kolory wszystkich rzeczy mocno przekłamane, ale słońce to
ostatnio strajkuje.
Chyba najbliższa kolorystycznie jest broszka, robiona  na tym samym
jedwabiu co pierwszy od góry naszyjnik.


Mix - wcale nie wesoły

Byłam na dorocznej wizycie u swojej pani endokrynolog. Pani  "doktórka" była
wyraznie  wściekła  na cały świat. Wysłuchałam tyrady na temat co ona myśli
o najnowszych zarządzeniach NFZ -bo znów jest więcej roboty papierkowej
i tym samym mniej czasu na badanie pacjenta. Przychodnia przyszpitalna została
skomputeryzowana i teraz to wszystko, co jest w karcie zdrowia  pacjenta musi
się znalezć w odpowiednim programie komputerowym oraz w jakimś zestawie
statystycznym. Problemem   jest fakt, że wklepanie zawartości karty trwa
bardzo długo, bo posiadany przez szpital system jest zbyt mało wydajny i są
wiecznie kłopoty w łączeniu się z systemem.
I to nie jest indolencja pani' "doktórki" - odkąd działa ten system, to każdy pacjent
rejestracji czeka przy okienku średnio 20 minut.Dopóki nie było ogólnego systemu
szpitalnego, pacjent spędzał przy okienku rejestracji ok. 5 minut.
Pani "doktórka" tak  była zniesmaczona, że ledwie rzuciła okiem na wyniki,
usłyszałam, że "trzaby zrobić biopsję moich rozlicznych guzków, ale to dopiero
następnym razem, że z perspektywy medycznej lepiej, że mam nadprodukcję
kortyzolu niż jego niski poziom, a moje tycie związane  z za wysokim poziomem
kortyzolu oraz niedobór wapnia to pestka". Następna wizyta za rok.
Na koniec zapytałam się przytomnie, czy można ją znależć gdzieś prywatnie -
można, dostałam nawet wizytówkę.       
                                                    
                                                          *****
Dwa  dni temu po raz kolejny  dotarło do mnie jak kruche jest nasze zdrowie
i życie.
Zatelefonował nasz przyjaciel, mieszkający od wielu lat w Niemczech. Pod koniec
stycznia nagle i niespodziewanie zaczął tracić świadomość -  zachowywał się
dziwnie, na pytania żony odpowiadał od rzeczy. Ona, zaniepokojona tym co widzi
zatelefonowała po pogotowie.   Przyjechali, zabrali do szpitala dyżurującego, potem
do kliniki uniwersyteckiej.Wykonany  rezonans magnetyczny ujawnił, że w jego
mózgu jest spory guz, niestety rakowy.  31 stycznia został zoperowany.
Od tygodnia jest w domu, od dwóch dni ma naświetlania i chyba od poniedziałku
podadzą równolegle z naświetleniami chemię.
Pooperacyjny, kontrolny rezonans ujawnił, że najprawdopodobniej są jeszcze dwa
nieduże  twory w mózgu i jeśli po naświetlaniach i chemii nie znikną, znów będą
go operować.
Wszyscy, jego rodzina i my, jesteśmy przerażeni - nie było wcześniej żadnych
oznak - no może tylko to, że czasem bolała go głowa, ale ból nie był ostry i szybko
mijał. No ale czasem każdego z nas boli  głowa!
 Jedyne co w tym dobre - to wszystko spotkało go w Niemczech a nie u nas.
Ale to mała pociecha, prawda?


środa, 4 marca 2015

Co to jest Hashimoto?

Może to i nieco śmieszne, ale z tym pytaniem spotykam się na każdym niemal kroku.
Jeżeli stawia je osoba nie mająca nic a nic wspólnego z medycyną to spokojnie i
z pełnym zrozumieniem wyjaśniam- ale jeśli takie pytanie stawia lekarz, to z lekka
mnie ogarnia furia.  Bo jaki w takim razie z niego lekarz? nie musi wiedzieć jak
leczyć pacjenta z tą chorobą, ale powinien wiedzieć co to jest choroba Hashimoto.
Ale pomału życie sprawia, że coraz więcej osób na tę dolegliwość choruje.
Podobno choruje już 10% światowej populacji i z tego  też powodu stwierdzono,
że lekarze tzw. u nas pierwszego kontaktu powinni wiedzieć cokolwiek o tej chorobie.
Choroba Hashimoto jest chorobą autoimmunologiczną tarczycy. To niewłaściwa
odpowiedz naszego układu odpornościowego na zapalenie tarczycy - w jej wyniku
nasz własny organizm atakuje tarczycę niszcząc ją.
A tarczyca to narząd, który reguluje wieloma procesami w naszym organizmie
przy pomocy hormonów.
Nazwa choroby pochodzi od nazwiska japońskiego lekarza pana Hakaru Hashimoto,
który pierwszy rozpoznał i szczegółowo opisał tę chorobę w 1912 roku i opublikował
wyniki swych badań i obserwacji  w niemieckim czasopiśmie medycznym.
A teraz coś ważnego - jeżeli spotyka nas:
-nieuzasadnione tycie,
-niepłodność lub samoistne poronienia,
-zaburzenia cyklu menstruacyjnego,
-depresja,
-ciągłe zmęczenie,
-zaburzenia koncentracji,
-sucha, szorstka skóra,
-wypadanie  włosów i zewnętrznych końców brwi,
-ciągłe uczucie chłodu, obniżona rano temperatura,
-poranne obrzęki twarzy,
-bóle mięśni i stawów,
-osłabienie
musimy udać się do endokrynologa i domagać się skierowania na poniższe badania
krwi: fT3, fT4, TSH oraz przeciwciała tarczycy TPO,TG i TR 
poza tym lekarz z prawdziwego zdarzenia powinien wysłać nas na USG tarczycy.
Oczywiście do endokrynologa trzeba u nas mieć skierowanie od lekarza pierwszego
kontaktu.
Każdy inaczej choruje na tę samą  chorobę Hashimoto- składa się na to wiele
czynników. Jedno jest pewne - 1000 razy lepiej jest chorować na chorobę Hashimoto
niż na raka. Jest to wprawdzie choroba nieuleczalna, ale nie jest śmiertelna i przy 
odpowiednim leczeniu można znacznie spowolnić jej postęp.
Wszystkie choroby autoimmunologiczne są niesamowicie towarzyskie- chorując
na Hashimoto możemy się spodziewać, że z czasem dojdą nam inne choroby
autoimmunologiczne , a jest ich do licha i trochę. No ale gdy już się jest pod stałą
opieka endokrynologa to mamy szansę, że zostaną one w porę "wyłapane" i bedą
odpowiednio leczone. Nie mniej nie zwalnia nas ta opieka  od stałej auto obserwacji 
swego organizmu.
Pamietajcie- ten niewielki narząd ma ogromny wpływ na cały nasz organizm. 
Od niego zależy nasz wygląd zewnętrzny a więc skóra i włosy, praca naszego
ukladu pokarmowego czyli  stan jelit i żołądka, stan układu krążenia i serca
układ nerwowy, stan mięśni, ilość tkanki tłuszczowej i stan psychiki.

A wszystkim, którzy juz chorują lub podejrzewają u siebie kłopoty z tarczycą
polecam książkę "Jak żyć z Hashimoto? Poradnik dla pacjenta autorzy: Leveke 
Brakebusch i Armin Haufelder   oraz wizytę na tej stronie.
 


poniedziałek, 2 marca 2015

Mix

Jestem ostatnio niemal jak Hamlet - stoję na wielkim rozdrożu i  niemal
"na okrągło" dręczą mnie pytania: pisać?czy nie pisać?, robić? czy nie robić?,
jechać? czy nie jechać?, jeść? czy nie jeść?
Od lat nie miałam  takiego stanu ducha, chyba coś mi na mózg padło.
I z całą pewnością padło - widać to po odebranych dziś wynikach analiz.
Wszystkie wyniki do kitu- nic tylko siąść i płakać.
W czwartek mam wizytę u endokrynolożki - już wyobrażam sobie w jaki
dobry  humor wpadnie na ich widok.
Znów muszę podnieść dawkę euthyroxu, bo za mało mam hormonu tarczycy.
Ale to jest do opanowania i to bez trudu.
 Za to mam za wysoki poziom kortyzolu i to wcale nie jest zabawne - bo albo
są kłopoty z przysadką albo z korą nadnerczy. No a  żeby wiedzieć co jest
przyczyną tego stanu rzeczy to trzeba znów robić badania.
I mam również za niski poziom wapnia- czyli znów kolejne badania. Nie
podoba mi się to wszystko, oj nie.
                                                      *****
Skończyłam bardzo miłą książkę p.t. "Tajemniczy Manuskrypt". Napisał ją
hiszpański pisarz Enrique Joven, który z zawodu jest....astrofizykiem.
A ów Tajemniczy Manuskrypt to tzw. Manuskrypt Vojnicha. Oczywiście
Vojnich nie był autorem tego tajemniczego  manuskryptu- był jedynie jego
właścicielem. Jeżeli kogoś  sprawa tego Manuskryptu interesuje, to
wrzućcie w Google hasło  "Manuskrypt Vojnicha".
                                                      *****
W maju będę miała  miłych gości - przyjeżdża córka z mężem i dziećmi.
Niestety "wpadną jak po ogień", ale dobre i to.
Przy okazji córka mi napisała, że ten tęczowy w kolorach tort urodzinowy
Młodszego Krasnala  miał właśnie mieć wydzwięk polityczny- doskonale
przewidywała, że pokażę go na blogu.
                                                     *****
Ostatnio mało koralikuję - znów eksperymentuję z jedwabiem.
Ale czekam  na skończenie jeszcze jednego wisiora i wtedy wszystko razem
sfotografuję.
Nie jestem wcale pewna czy ten  jedwabny podkład mi w 100% odpowiada.
Jak widzicie znów  hamletowskie rozterki.
Z koralikami mi zbytnio nie idzie bo paluszki też mi wysiadły- pół dnia
schodzi mi na ich smarowaniu, okładaniu, masowaniu preparatami
siarczkowo -jodkowymi i żywokostem. No normalne SPA się w  domu
zrobiło.
Może zamiast  koralikami powinnam się zająć zorganizowaniem takiego mini
SPA dla pań z bolącymi stawami palców u rąk????
                                                     *****
Ale mimo wszystko zrobiłam pasztet - wyszedł b. smaczny.
Składniki:
95 dag chudego schabu karkowego, 45 dag chudego wędzonego boczku,
2 rozbełtane jajka
duuużo włoszczyzny-dodajemy ją gdy mięso już wrze.
Schab i boczek ugotowałam do miękkości  w towarzystwie mrożonej , tej
pokrojonej w paski włoszczyzny.
Zmieliłam przy pomocy pasztetowego sitka oba mięsa i  warzywa.
Dodałam do zmielonej masy nieco  startej gałki muszkatołowej, odrobinę
soli i dodałam do masy wywar z gotowania tyle, by zmielona masa nie
była sucha, dokładnie wymieszałam, potem dodałam 2 całe jajka i znów
wymieszałam. Masę przełożyłam do wyłożonej papierem do pieczenia
formy, wstawiłam do nagrzanego piekarnika, temp. 160 stopni, termoobieg.
Piekłam ok. 60 minut. No i mam coś do chleba i do naleśników względnie
do zrobienia krokietów.
Miłego nowego tygodnia wszystkim życzę!