drewniana rzezba

drewniana rzezba

piątek, 19 sierpnia 2016

Przepraszam......

......ale trochę mnie tu nie będzie.
Mój ślubny musi iść do naprawy, ale nim to nastąpi należy się z nim obchodzić niczym
z przysłowiowym zgniłym jajkiem - zero wysiłku fizycznego i musi być we wszystkim
wyręczany.
Jak się sprawy  wyjaśnią i będzie wiadomo co dalej - pewnie wrócę.
No to do poczytania;(((

niedziela, 14 sierpnia 2016

Mój






Jutro minie  sześć lat odkąd odszedł za Tęczowy Most.
Dziś para starych wariatów pognała na Psi Cmentarz, uporządkowała psią mogiłkę,
zapaliła LEDowy zniczyk,, wetknęła nowy wiatraczek.
Psi Cmentarz to miejsce, w którym nieznane sobie osoby uśmiechają się do siebie,
mówią "dzień dobry, gdy wstępują na alejkę, w której już ktoś jest,
 odchodząc mówią  do widzenia lub do zobaczenia.
Niektórzy przychodzą  z nowymi pieskami, którym tłumaczą, że tu leży ich poprzedni ukochany przyjaciel.
Psi Cmentarz to miejsce wielce kolorowe a gdy poprzez gałęzie  starych drzew wpada
słońce, a do tego wieje wiatr , trudno się nie uśmiechnąć, bo wszechobecne kolorowe
wiatraczki furkoczą i rzucają kolorowe błyski.

sobota, 13 sierpnia 2016

Mam i ja......

....swojego własnego Szczerbatego.
Wczoraj mi córka przysłała informację, że Starszy Krasnal zgubił pierwszego mleczaka.
On się biedaczek nie mógł już doczekać, kiedy wreszcie zacznie gubić  mleczne
ząbki. Jakoś nie docierało do niego, że przecież jest od swoich  kolegów i koleżanek
co najmniej rok młodszy.
Z tego co widać na dokumentacji zdjęciowej , rozstał się z dolną jedynką.
Wakacje miał zdominowane ruszającym się  mleczakiem, który zaczął się ruszać
zaraz po wyjezdzie z domu. I po trzech tygodniach wreszcie wyleciał.
Może mu zrobię jakieś pudełeczko na te mleczaki?

czwartek, 11 sierpnia 2016

Smuteczki

Rozmawiałam wczoraj ze znajomym lekarzem. To tak zwany lekarz z powołania.
Był bardzo smutny, więc zapytałam  się  czemu ma taką smutną minę.
"Bo mam problem- żona chce żebyśmy wyjechali z Polski".
I popłynęła opowieść o tym, jak trudno być w Polsce młodym lekarzem, zwłaszcza
gdy się założy rodzinę.
On i tak jeszcze niezle trafił, bo pracuje w tzw. niepublicznej przychodni, więc zarobki
ma nieco wyższe. Ale tak naprawdę nie ma czasu na nic- mieszka w granicach wielkiej
Warszawy, mieszkanie wynajmują. Wychodzi rano, wraca do domu wieczorem.
Ma dwóch pracodawców. Nie ma praktycznie możliwości zrobienia specjalizacji, bo
jest to związane nie tylko z kosztami finansowymi ale i z podlizywaniem się i byciem
podnóżkiem osoby, pod której kierunkiem ową specjalizację będzie zdobywał.
To kolejne kilka lat wyjęte z życiorysu, bez  żadnej gwarancji odniesienia sukcesu.
I pewnie byłoby mu łatwiej wyjechać, gdyby nie rodzice, którzy nawet słuchać nie  chcą
o tym, że on wyjedzie. Wprawdzie teraz to on widuje się z rodzicami zaledwie kilka
razy w roku, ale im się wydaje, że gdy wyjedzie to wcale tu nie będzie przyjeżdżał.
I tak sobie  biedak tkwi między młotem a kowadłem- żona ma dość jego ciągłego
zmęczenia, braku własnego mieszkania , chciałaby już urodzić dziecko, no ale na
dziecko to ich w tych warunkach nie stać.
Koledzy, którzy już od pewnego czasu przebywają w Europie Zachodniej, namawiają go
by się jednak  odważył i wyjechał. Część wyjechała zaraz po studiach i wszyscy bardzo
sobie chwalą ten krok. Bo to nie tylko kwestia innych zarobków, ale i również sensownej
organizacji pracy, jasnych przepisów, logicznych procedur.
Przy okazji zauważył, że przecież ja dobrze wiem, jak inne są tam  perspektywy młodych
ludzi,  tych którzy mają spore ambicje zawodowe.
No jasne, wiem, ale wiem też jak bardzo się tęskni za swym dorosłym dzieckiem.
Mam wrażenie, że pan doktorek już bardzo niedługo wyjedzie, bo przepisał mi leki na
najbliższe pół roku. Nigdy jeszcze tak nie zaszalał;)
Jak tak dalej pójdzie  będziemy chodzić ukradkiem do "szeptunek" bo dobra zmiana
sama o tym nie wiedząc wygna z kraju większość lekarzy, a do tego jest przeciw
ziołolecznictwu i całej naturoterapii. A lekarzy będzie u nas coraz mniej, bo  w Europie
zachodniej brakuje lekarzy i pielęgniarek.
Niedługo to nawet do prywatnego lekarza, który liczy sobie 300 do 500 zł za wizytę
będą wielomiesięczne kolejki.
I jak się tu nie  smucić???

















poniedziałek, 8 sierpnia 2016

Bałagan mam ......

.....pod sufitem, a więc tu też będzie bałagan, czyli "nic specjalnego".
Kiedyś już o tym pisałam- mam mały dylemat.
Moja sąsiadka z vis a vis, nabyła kilka lat temu pieska-śliczną sunię, rasową west
higland white terier.
Takie  białe futerko, którego uroda polega głównie na właściwym ostrzyżeniu.
Piesek był prezentem dla dziecka - chłopca będącego typowym przedstawicielem
rasy ADHD.
Gdy patrzę na właścicielkę tej suni, o  imieniu Sonia, zaczynam wierzyć, że  te
objawy u chłopca ,  są  uwarunkowane genetycznie.
Sunia od samego początku siedzi całymi dniami sama w domu.
Na spacer, góra 15-minutowy jest wyprowadzana 3 razy dziennie. Dłużej trwający
spacer jest tylko wtedy, gdy pańcia  w podskokach idzie do sklepu- wtedy piesula
siedzi uwiązana  do drzewa w okolicy sklepu.
W niedługi czas po pojawieniu się tej suni, rozmawiałam z panią sąsiadką.
Narzekała,że właściwie kupno psa było głupim pomysłem, bo tylko ona chodzi  na
spacery z psem, bo dziecko (10 lub 11 lat) jest jeszcze za małe.
A mąż jest bardzo zajęty.
Od tamtego czasu minęło już ponad 5 lat i dziecko nadal jest za małe (wzrost180 cm,
wiek 15 lub 16 lat). A pan mąż gdzieś wyparował. Od 2 lat ani razu go nie widziałam.
Kiedyś był widoczny codziennie.
Już drugi rok z rzędu pani sąsiadka zostawia piesunię w domu SAMĄ i wyjeżdża
wraz z synem na wakacje a tu 3 razy na dobę przychodzi jakaś jej znajoma, która
wyprowadza sunię na krótki spacer i zapewne daje jej jedzenie i wodę.
I tak się zastanawiam, czy ta pani sąsiadka  ma dobrze w głowie czy to tylko ja jestem
taka kompletna wariatka, która  brała psa ze sobą wszędzie, nawet jadąc poza granice
Polski.
Żal mi tej psiny, to raz, dwa- po co ktoś kupuje psa, skoro nigdy się z nim nie bawi,
nie chodzi na długie spacery a zostawia psa samopas?
Chyba mam  jakieś niedobory umysłowe bo nijak nie mogę takich ludzi zrozumieć.
                                                                   ****
Zebrało mi się na eksperymenty, czyli nowe pomysły na wykorzystanie zakupionych
kiedyś koralików- rureczek, czyli bugli. A oto efekty:
To ciąg dalszy bugli, tym razem w postaci bransoletki. Jest leciutka jak piórko.
Ale to była łatwizna i zajęło mi niewiele czasu, a poza tym okazało się, że mam
jeszcze i  w innym kolorze bugle, więc:
uplotłam taki oto naszyjnik.
Poza tym oprawiłam tymi buglami i koralikami krzyształki Svarovskiego i....
w ten sposób powstały kolczyki.
A gdy grzebałam w pudełku z półfabrykatami szukając bigli do
kolczyków, odkryłam, że zajmują mi miejsce tzw. łączniki, więc zrobiłam
 tym razem dla siebie.....

...bransoletką , oraz nieco śmieszny naszyjnik:


Zdjęcia mi wyszły mocno nieszczególne,bo "leciałam" na niemal rozładowanej
baterii.
Najśmieszniejsze, że gdy już zrobiłam obie  rzeczy, "odkryłam", że łączniki
z bransoletki różnią się nieco wzorem od tych  z wisiorka.
No ale to dla mnie, a poza tym musiałby ktoś się  bardzo dokładnie przyglądać.
W naturze wygląda to wszystko o niebo lepiej, niemal jak srebro.
                                                               *****
Czytam książkę "Ciekawość zakazana". Zbiór artykułów i fragmentów prac
dot. badań paleoarcheologicznych na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat.
Z przyjemnością doczytałam się, że w Ośrodku Badawczym SETI jest już
działająca sekcja Paleo-SETI. A to, że istniała cywilizacja "przedstarożytna"
na bardzo wysokim poziomie to nie są wymysły pana Danikena ani żadna
mrzonka.
                                                              *****
Oglądałam transmisję z  Olimpiady, jak to Rafał Majka zdobywał medal-
nieważne, że "tylko brązowy". Przedtem nigdy nie mieliśmy medalu w tej
dyscyplinie sportu.
Końcówka etapu (254km, w upale, góra, dół) była niezwykle dramatyczna
i mogło się wszystko dla Majki skończyć nieciekawie, tak jak dla kilku
innych kolarzy.
Myślałam, że padnę na serce, gdy nagle kamera pokazała dwóch leżących
na szosie kolarzy- tych, z którymi Majka gnał do mety.
Po długich 2 minutach wyjaśniło się,  że Majka  jakimś cudem ominął
tych, którzy się wywrócili i oczywiście już nie ukończyli wyścigu.
Doścignęli Go co prawda potem  Holender i Belg, ale udało mu się zdobyć
ten pierwszy dla naszego kolarstwa medal olimpijski.
No cóż- taka jestem- kolczyków nie noszę a je robię;))
Na rowerze nie jeżdżę a kolarstwo oglądam.;))

sobota, 6 sierpnia 2016

Lubię.....

.... a nawet bardzo lubię Was męczyć swoimi wypocinami - słownymi lub obrazkowymi.
A więc uwaga! oto mój najnowszy nabytek:
W czwartek mi "odbiło" i wybrałam się do Centrum Ogrodniczego pana Melona.
Oczywiście  z miejsca pożałowałam, że nie wybrałam się tu wcześniej.
Z tej wielkiej  żałości zakupiłam tę oto hortensję oraz wór ziemi do jej
posadzenia. Na opakowaniu stoi czarno na białym, że to ziemia  do hortensji
białych, czerwonych i różowych. Worek był 20-litrowy, zostało mi jeszcze
pół worka tej ziemi, co jakoś zmartwiło mego męża. Mnie nie;)
Nim zakupiłam tę hortensję powłóczyłam się po tym rozległym centrum i krążąc
po tych pełnych przeróżnych roślin alejkach doszłam do wniosku, że fajnie
byłoby mieć dom z duuuużym ogrodem i ...........ogrodnikiem.
No a ponieważ mam Was męczyć, to jeszcze dodam zdjęcia poprzednio kupionych
niecierpków nowogwinejskich:

To już "nowe" kwiatki, większość "starych" opadła.
A te listki i badyle na zdjęciu poniżej to zalążek ogródka zielnego.
To Bukwica Lekarska, którą dostałam pocztą od "elfi".
Nie wygląda jeszcze zachwycająco, no ale zniosła dzielnie wielokilometrową podróż
i pomału dochodzi do siebie.
W przyszłym roku przesadzę ją do ogródka.
 Ale nie ma lekko - wczoraj wreszcie skończyłam pewien komplecik zrobiony
z rurkowatych  koralików o wdzięcznej nazwie "bugle" oraz zwykłych koralików toho
w dwóch różnych rozmiarach i kolorach.
Koraliki naszyjnika są uplecione z bugli i najmniejszych koralików toho.
Przyznam się bez bicia - w pewnej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy mi się aby mózg
nie  przegrzał z upału, bo plecenie tych "wałeczków" to straszny mozół. No ale jedno jest
pewne- nikt takich samych koralików nie będzie miał.
Obiecałam pewnemu Jarkowi, że uplotę coś dla Jego żony, a że to osoba, która lubi
raczej nietypowe ozdoby, to może się spodoba.
Naszyjnik celowo nie jest cały zrobiony z tych "wałeczków", bo byłby
zbyt ciężki.
No i to chyba wszystkie moje szaleństwa- na dziś.
Pogoda cudna- 18 stopni ciepła, co jakiś czas pada i wreszcie jest czym oddychać.






czwartek, 4 sierpnia 2016

Powrócili Hunowie

Według historyków państwo Hunów  rozpadło się w 453 roku nowej ery, wkrótce
po tragicznej śmierci Attyli.
Ale wcale a wcale nie jestem pewna, czy to pewna wiadomość, bo gdy miałam 13
lub 14 lat i byłam na wakacjach w Szczyrku, w każdą sobotę wieczorem pojawiali
się tam Hunowie.
Byli dowożeni autokarami, oprócz autokarów przyjeżdżały ciężarówki wiozące dla
Hunów olbrzymie beczki piwa, drewniane stoły i ławy i duuże kufle.
Hunowie najwyrazniej byli straszliwie zmęczeni, bo niektórzy nie byli w stanie
wysiąść z autokaru o własnych siłach, by wraz z pozostałymi kompanami
zasiąść czym prędzej przy  rozstawionych stołach i raczyć się piwem.
Gdy tylko w Szczyrku pojawiał się pierwszy autokar wszystkie dzieci wczasowiczów
były zaganiane w pobliże wynajętych kwater i miały surowy zakaz oddalania się z domu
lub przydomowego ogródka. Alert trwał od sobotniego wieczoru aż do wieczoru
niedzielnego.
Nie wiem czy Hunowie spali w autokarach czy też w jakichś stodołach, osobiście 
byłam pewna, że wcale nie spali ale ochoczo się wydzierali, tzn. śpiewali.
Nie  wiem czy znacie Szczyrk - to dość malownicza miejscowość rozciągnięta
wzdłuż typowej górskiej  rzeczki o nazwie Żylica.
Powiedzmy sobie  szczerze - atrakcji w tamtym czasie w Szczyrku było mało.
A raczej jeszcze mniej niż mało.
Żylica była idealnym miejscem do moczenia nóg a największą atrakcją dla dzieci
było brodzenie po kamykach z jednego brzegu na drugi, lub siedzenie na jednym z jej
progów i czekanie aż się pokaże narybek. Kolejną atrakcją było wdrapywanie się
połamanymi schodami na skocznię narciarską Skalite lub przechodzenie przez rzeczkę
zdewastowanym mocno dolnym kawałkiem drewnianego zeskoku skoczni.
Deski groziły w każdej chwili złamaniem się i groził upadek do kamienistej rzeki.
Oba brzegi Żylicy były porośnięte dużymi kępami łoziny.
Poniedziałkowe poranki po odjezdzie Hunów były mało radosne.
Wiadomo było, że do wody można wejść tylko i wyłącznie w tenisówkach, bowiem
Hunowie z zapałem wrzucali puste butelki do rzeczki, gdzie złośliwie zamieniały
się w kaleczące stopy kawały szkła.
Zabawa w chowanego pośród krzaków łoziny też odpadała, ponieważ służyły one
Hunom za toalety lub miejsce odosobnienia do uprawiania miłości. Obie czynności
były uwiecznione pozostałościami -odchodami oraz...prezerwatywami. Bowiem były
to czasy, gdy nikt nie mówił ludziom, że używanie prezerwatywy jest grzechem.
Tym sposobem poniedziałki i wtorki były dniami przymusowych pieszych wycieczek
poza Szczyrk.
W środy brzegi rzeki były już oczyszczone, szkło z rzeczki wybrane a nas nie goniono
na  Skrzyczne, Klimczok czy też do Wisły.
Niestety zawsze nadchodziła sobota i świat pracy przyjeżdżał na wypoczynek.
Przez jakiś czas myślałam, że faktycznie Hunowie wyginęli.
Ale nie, nie ma lekko. Powrócili, tym razem w postaci beneficjentów kwoty 500+.
Dziś zadzwoniła do mnie  znajoma, która nieopatrznie wybrała  się (jak zwykle) nad
nasze polskie morze z wnuczką. Po trzech dniach pobytu miała dość - w tym roku
nad morze wybrali się Hunowie, którzy nigdy dotąd nie byli na żadnym wyjezdzie.
W związku z tym: zachlani tatusiowie gasili pety w piasku, mamuśki wysadzały
dzieci na plaży, zasypując potem dziecięcą kupkę piaskiem, dzieci bez przerwy
się gubiły i darły wniebogłosy, mamuśki występowały w pół negliżu, a wieczorem
trudno było znalezć trzezwego wczasowicza, niezależnie od płci.
Czwartego dnia  pobytu moja znajoma wraz ze  ślubnym i wnuczką porzucili
Bałtyk i wynajęli lokum 40 km od morza. Dobrze, że to była kwatera prywatna,
gdzie wynajmują od lat, więc zapłacili tylko za tydzień pobytu.
Rozumiem, że przyjechali ludzie, którzy nigdy nigdzie  dotąd nie wyjeżdżali na
żadne wczasy.Ale niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego dziecko było wysadzane
na plaży, skoro koło plaży są toalety i wystarczyło się po prostu kogoś zapytać?
Na to pytanie moja znajoma zna odpowiedz - bo w domu zapewne  wysadzają
dziecko  w piaskownicy, no a plaża to taka nieco większa piaskownica.
A pili - bo w domu też codziennie piją, więc dlaczego tu mieliby nie pić.
No cóż - Hunowie są jak Lenin- wiecznie żywi.