drewniana rzezba

drewniana rzezba

sobota, 17 grudnia 2016

Zamiast odpowiedzi na komentarze;)

Kochani, napisałam o sobie szczerą prawdę- naprawdę jestem stara
i głupia i mózg mi się  zlasował.
W trzeciej dekadzie listopada, moja bardzo dorosła córka doszła do
wniosku, że mogłabym zrobić dla niej szaliczek- ok. 40 cm szeroki
i ze 150 cm długi.
Jak zapewne wszyscy wiecie nasz mózg jest podzielony na różne
"kawałki" między innymi jest "kawałek" zawiadujący tak zwaną
miłością matczyną. Od kilkunastu lat usiłuję lekceważyć jego różne
podszepty, bo jak większość z Was wie jestem "matką na odległość",
więc musiałam się uodpornić na różne matczyne troski- wszak dziecko
dorosłe, samodzielne i samo już jest matką. Więc zamartwianie się
jej codziennym życiem nie ma najmniejszego sensu.
Ale widocznie ostatnio jakoś  spadła mi odporność, bo pierwsze co
pomyślałam, to "o fajnie, zrobię dziecku szaliczek".
Nie wiem czy wiecie, ale ów "ośrodek matczynej miłości" to bardzo
podstępne ustrojstwo- raz pobudzone zaczyna znieczulać w naszym
mózgu tak zwany "ośrodek zdrowego rozsądku" a my zaczynamy
popełniać same błędy.
No właśnie - zamiast pomyśleć trzezwo, że za kilka dni już będzie
grudzień, a dziecko nawet jeszcze nie wybrało włóczki, z której
miałabym ów szalik popełnić, to ja wpadłam niemal w entuzjazm.
W końcu dziecię wybrało włóczkę i kolor i padło na włóczkę
"lace" firmy Drops. Popatrzyłam na zdjęcie w witrynie sklepu i
mój znieczulony zdrowy rozsądek niestety nie zadziałał - włóczka
lace przypomina grubością dwie cienkie nici do szycia razem
skręcone, ale na zdjęciu wcale tego nie widać. 10 dag tej włóczki to
800 metrów ale na zdjęciu włóczka nie wyglądała na tak koszmarną
cieniznę, albo ustrojstwo od matczynej miłości uszkodziło mi
również odbiór wzrokowy.
Zamówiłam ów cud peruwiańskich  tkaczek, przejrzałam wzory na
włóczkę lace i zaczęłam trenować na innej cienkiej włóczce, która
również w 10 dekagramach ukrywała aż 800 m długości.
Włóczka w końcu dotarła choć Poczta Polska nie spieszyła się
z jej dostarczeniem pomimo priorytetu.
Rozpakowałam paczuszkę i oniemiałam- jeszcze nigdy w życiu
nie widziałam tak cholernie cienkiej włóczki.
No cóż- zaczęłam się  przymierzać do tej cienizny.
Wg wzoru miałam ową cieniznę przerabiać drutami nr 3 lub
nawet 3,5 lub szydełkiem nr 4.
No cóż-pomyślałam- przecież niejeden szalik w życiu zrobiłam
i zabrałam się za nabranie oczek na druty.
Nie wyglądało to dobrze, oj nie. No ale jakoś te oczka nabrałam.
A potem- potem to już była klęska, bo ten ażurowy wzór był
dwustronny - i po lewej i po prawej stronie robótki trzeba było
oczka "gubić i jednocześnie narzucać"- te z pań, które robią na
drutach z pewnością pojmą o co biega.
Po przerobieniu iluś tam rzędów, w których pomyliłam się kilka razy,
postanowiłam zmienić ten  ażur na mniej skomplikowany i to
co zrobiłam , czyli z 5 cm na wysokość- sprułam.
Nie powiem Wam dokładnie ile razy prułam, nabierałam oczka na
nowo, próbowałam kolejny ścieg - już nawet nie liczyłam.
W pewnej chwili gdy już wydawało mi się, że dam radę to
jednak zrobić, a na drucie było już z 15 cm "urobku", podstępnie,
bez rozgłosu uciekły mi z drutu dwa oczka i......musiałam
całość spruć, bo nie byłam w stanie ich połapać tak, by nadal
tworzyły pożądany wzór.
Zniechęcona i przerażona tą włóczką zmieniłam ścieg  na inny,
też ażurowy, ale najprostszy z możliwych.
Teraz sprawdzam każdy jeden przerobiony rząd, nim przejdę do
następnego.
Na dzień dzisiejszy  udziergałam już 80 cm , czyli coś jakby połowę
pożądanej długości.
Jestem udręczona tą robótką, bo moje  paluszki przypomniały sobie,
że mam wszak oszczędzać stawy paliczków i w proteście- bolą.
Poza tym jestem przyzwyczajona, że  robię na drutach "techniką
na macanego", czyli rzadko patrzę na to co robię- z reguły w trakcie
robienia na drutach oglądam film. Ażury u mnie to raczej rzadkość,
a już taki eksces jak robienie całości ażurem to zdarza się raz na
wiele lat. Ostatni taki wybryk był ze 20 lat temu, gdy robiłam
letni sweter z lasety - to taka cienka jedwabna tasiemka i chyba już
zniknęła z asortymentu pasmanteryjnego.
Jutro przyjeżdża na kilka godzin  moje dziecko, ale jestem dziwnie
pewna, że szaliczek nie będzie jeszcze gotowy.
Zwłaszcza, że po wieczorno-nocnej transmisji z okolic Wiejskiej
jestem mało przytomna.
I chcę tu podziękować tym wszystkim, którzy wczoraj, pomimo
zimna i póznej pory demonstrowali i w moim imieniu.
Co do  tak zwanych świąt- niczego nie szykuję, nie szaleję ani
z zakupami ani z gotowaniem. Dla mnie to kolejne przesilenie
zimowe, które zresztą jest zawsze 21-22 grudnia, a data 25 grudnia
wzięła się z kalendarza juliańskiego, obowiązującego na początku
nowej ery- wg tamtego kalendarza  przesilenie zimowe było
25 grudnia.
A poza tym Jezus urodził się w sierpniu, nie w grudniu, co można
wyczytać w odpowiednich dokumentach.
W czasach "pogańskich" uroczyście obchodzono przesilenie
zimowe- pomalutku wydłużał się dzień, Słońce  coraz dłużej było
na nieboskłonie. A  Słońce to życie, więc nic dziwnego, że owo
przesilenie zimowe było uroczyście obchodzone.
A nowa wiara, chrześcijaństwo, spokojnie zawłaszczyło tę okazję
dla swoich celów.
Zawłaszczyło również do swoich celów wszystkie "miejsca mocy",
w których dotychczas zbierali się ludzie .
Wszystkie  pierwsze kościoły pobudowano na ruinach zburzonych
pogańskich miejsc kultu.
Nie miejcie do mnie żalu, że piszę prawdę, którą bez trudu można
wyczytać w dokumentach historycznych.
Miłego wszystkim;)