drewniana rzezba

drewniana rzezba

czwartek, 30 marca 2017

Jak to jest.....

....że w mitach i legendach na całym świecie występują giganci i potop?
Te mity powstawały w bardzo, bardzo odległych czasach, a opowiadały o
czasach jeszcze bardziej odległych, wręcz o początku świata.

Wg mitologii inkaskiej czterej bracia, giganci należący do rasy Ayar-aucca
podtrzymywali niebiosa i jednocześnie rządzili rasą ludzką.
Ale ludzie stawali się z czasem coraz bardziej nieposłuszni i niewdzięczni,
więc bracia zdecydowali się opuścić niebiosa na Ziemię i zatopić ją w morzu.
Skutek był taki, że nastąpił wszechświatowy potop, powodując niemal
całkowitą zagładę ludzkości.

W odległej od krainy Inków Irlandii też spotkamy mit o gigantycznych
ludziach nazywanych Fermorami, którzy mieszkali na morzu. Zaraz po
Wielkim Potopie ich przywódca, Balor, wyprowadził ich na wybrzeże
irlandzkie i oni stali się rdzennymi mieszkańcami tej wyspy.

W Anatolii, około 2000  roku przed nowa erą,gdy Hetyci pokonali dominującą
wówczas tam rasę Hurytów, rozprzestrzenili mit o Alalu- gigantycznym
bogu, pierwszym królu niebios, który żył na wyspie na Oceanie Zachodnim.
Ocean Zachodni to  dawna nazwa Atlantyku.

Plemię Kai z Nowej Gwinei wspomina rasę półbogów, gigantów, zwanych
Ne-Mu.  To oni rządzili Ziemią przed Potopem.Byli wyżsi i silniejsi od innych,
nauczyli przodków Kai podstaw rolnictwa i budowania domów.
Ale Wielki Potop starł ich z powierzchni Ziemi a ich ciała zamieniły się
w wielkie kamienne bloki.

Rdzenni mieszkańcy wysp Fidżi wierzą, że kraj ich przodków, Burutu, zatonął
bardzo, bardzo dawno  w wodach Pacyfiku gdy na  Ziemię spadły niebiosa,
a ogień i woda zmieszały się z sobą i w ten sposób powstały wyspy Samoa.
Ci, którzy przeżyli kataklizm, znani jako Hiti, byli rasą gigantów, dziećmi
Atlantydy.

Arabski mit opowiada z kolei o rasie gigantów zwanych Adytami, którzy byli
wspaniałymi architektami i budowniczymi.
Arabowie zamieszkujący Bliski Wschód od samych początków swej historii
pisanej wszystkie wielkie  budowle przypisywali tym gigantom z czasów
starożytnych.

Dwa najstarsze i wielce poważane  święte teksty hinduskie opowiadają
o wodnych gigantach, Daitya, potomstwie boga Wisznu.
Wg Wisznu Purany (jedna z tych świętych ksiąg) wodni giganci rezydowali
w Tripurze- Potrójnym Mieście, które było na zatopionej wyspie za nieprzebytym
Oceanem Zachodnim.

Żeby Was tak całkiem nie zanudzić wyliczanką opowiem Wam o gigancie
chińskim, Pangu.
Chińczycy uważają, że na początku cały kosmos był uwięziony w jednym
jaju. Wewnątrz niego panował okropny chaos, nie było granicy między niebem
a ziemią, nie  było  słońca, księżyca oraz gwiazd i panowała ciemność.
Z tego chaosu wyłoniła się pierwsza istota - gigant Pangu, który postanowił
uporządkować panujący chaos.
Pierwszym jego działaniem było rozbicie skorupy jaja.
Lżejsza jej część  (jang) uniosła się w  górę i stała się niebem, zaś cięższa jej
część  (jin) opadła w dół i stała się ziemią.
Pangu stał na Ziemi nieprzerwanie  przez 18000 lat, pilnując by nie spadły na
nią niebiosa i podpierał  je własnym czołem.
W końcu Pangu położył się i usnął. Niestety podczas tego snu umarł. Głowa
Pangu i jego brwi przemieniły się w planety i gwiazdy. Jego lewe oko stało
się słońcem a prawe- księżycem. Z ciała Pangu powstała gleba a z krwi- rzeki
i oceany. Zęby i kości stały się skałami, minerałami i drogimi kamieniami.
Z oddechu Pangu powstały chmury i wiatr a głos zmienił się w grzmoty i
błyskawice, zaś pot w deszcz i rosę.
Z włosów na ciele Pangu powstały drzewa, rośliny i kwiaty, a pasożyty na jego
skórze zmieniły się w ryby i inne zwierzęta.

Wszystkie mity i legendy zawsze zawierały w sobie  dużo prawdy, która nie
zawsze pasowała współczesnym historykom, lub wręcz zaprzeczała odkryciom
i wnioskom dawniejszych archeologów i badaczy.
Ale o tym napiszę innym razem. Bo jednak giganci  żyli kiedyś na Ziemi.

poniedziałek, 27 marca 2017

Coraz lepiej, coraz lepiej

Włączam dziś telewizornię, patrzę i myślę - ki diabeł, czyżby powrócił  poseł
Gabriel Janowski?
 Patrzę na tę zaróżowioną buzkę, okrągłe, lekko nieprzytomne oczęta, słucham
co wyplata i dotarło do mnie, że to nie p.Gabriel  Janowski po  leczeniu dotarł,
ale to nowy kandydat na leczenie psychiatryczne, w osobie  jednego
z ministrów dobrej zmiany.
Właściwie to może powinnam napisać list dziękczynny, bo każde wystąpienie
oficjeli z tego ugrupowania sprawia, że mija mi strach przed przeprowadzką,
mało tego, zaczynam się martwić, że wciąż tu jeszcze jestem.
I czasami rozbawiają  mnie wręcz do łez, np. projektem wybudowania nowego
super lotniska i super stacji kolejowej pomiędzy Łodzią a stolicą. A stolica
miałaby sięgać od Bugu po Odrę i od Bałtyku do Tatr, z małym marginesem
dookoła tego tworu.
Margines potrzebny do tego, żeby można była wmówić  ludziom, że jest tzw.
demokracja.
Rozumiem, że grypa przenosi się metodą kropelkową i łatwo się nią zarazić, ale
nie podejrzewałam, że tak samo rozprzestrzenia się  głupota.
Jak dotąd była to cecha osobnicza, wrodzona lub wynikająca z braku
wykształcenia, no a teraz okazuje się należeć do chorób zakażnych.
Ciekawa  jestem jak się przenosi- czy jest  jak żółtaczka pokarmowa lub salmonella
czy też jest chorobą brudnych rąk lub brudnych strzykawek?

Bardzo mi się podoba wynik referendum przeprowadzonego w podwarszawskim
Legionowie- otóż  mieszkańcy tej miłej acz niewielkiej miejscowości wcale  nie
życzą sobie  przyłączenia do rozdętego miasta stołecznego. I chwała im za to,
95% mieszkańców wypowiedziało się przeciw temu projektowi.
A pani minister od unicestwiania szkolnictwa wyraziła dzis nadzieję, że ogólnopolski
strajk nauczycieli nie odbędzie się.
Nie podzielam tych jej  nadziei, nawet w Rosji opozycja w 80 miastach podniosła
głowę i ludzie wyszli na ulice miast protestując przeciwko skorumpowanej władzy.

Zaczynam wierzyć, że wiosna jednak do stolicy  pomału dociera- żywopłoty na
naszym osiedlu mają już 3 milimetrowe pączki, prawie listki.
I nawet słońce dziś świeciło i nie zamarzłam wędrując Ursynowem- tam zawsze
jest straszny wygwizdów.
Miłego tygodnia dla Was!

sobota, 25 marca 2017

No nie wiem.....

......a tego czego nie wiem jest coraz więcej.
Może po prostu pomału głupieję. Zaczynam z wolna robić remanenty, bo
przecież w lecie mamy się przeprowadzić.
Pierwszy efekt remanentu ? Natknęłam się na  włóczkę tzw. "skarpetkową",
czyli 75% wełny i 25% poliamidu. I....zabrałam się  do dziergania tzw.
wdzianka-otulacza. Idzie  szybko,  grube druty, fason prosty bo wdzianko
 powstaje  z odpowiednio zszytego prostokąta. I właściwie nie jest to taki
wielce durny pomysł, ale w związku z tym przerwałam dzierganie dla siebie
ażurowej bluzki.
Wiem, pisałam ,że nigdy więcej nie tknę ażuru, ale właśnie przez ten remanent
natknęłam się na włóczkę bawełnę z  akrylem, 50/50%  i na naprawdę łatwy
wzór  ażurowych paseczków. Zrobiłam próbkę i..... "zaskoczyłam"- mam już
zrobiony tył i spory kawałek przodu. I właśnie gdy usiłowałam  "wymajaczyć"
jaki zrobić dekolt, to znalazłam tę skarpetkową włóczkę i jak na złość trafiłam
na blog Anny. Ania właśnie udziergała takie wdzianko. No i zaraz rączki
zaczęły mnie swędzieć i zaczęłam dziergać.

Jak na razie  to remanent robię  tylko w drobiazgach, bo naprawdę są kłopoty
ze znalezieniem mieszkania akurat w tej okolicy, która nam wszystkim pasuje.
Gdybyśmy chcieli mieszkanie takie około 100 metrów lub więcej- nie byłoby
problemu. Takich powierzchni tam nie brakuje. No ale po co nam  taki metraż?
Nie  zamierzam jezdzić po domu na wrotkach.
Trochę się już oswoiłam z myślą o przeprowadzce - gdy o tym  myślę już mi
serce nie skacze do gardła i tętno nie usiłuje dogonić rakiety kosmicznej.

Kwiecień to miesiąc, w którym zmienia mi się cyferka w metryce. Kiedyś bardzo
mnie to cieszyło- teraz raczej budzi zdziwienie i smutek, że tak szybko mija
życie. Jesteśmy tu tylko chwilę i chyba nie zawsze potrafimy to dobrze
wykorzystać. No ale jak na razie to jeszcze mamy marzec.

Czekam z utęsknieniem na prawdziwą wiosnę, z zielonymi krzewami, kwitnącymi
drzewami owocowymi i całym tym wiosennym szaleństwem zieleni i kolorów.
A tymczasem marzec zgodnie idzie z przysłowiem- miesza się wciąż pogoda. a to
co widać na termometrze   "w użyciu" wypada jakoś blado - termometr pokazuje
+10, ale jakoś trudno poczuć to  ciepło będąc na ulicy.

Życzę  wszystkim miłego, słonecznego weekendu;)

poniedziałek, 20 marca 2017

Kto chce niech czyta

Zapewne nie jest to ciekawostka dla wszystkich, ale w moim odczuciu rzecz jest
ciekawa.
Nie wiem czy wiecie, ale  w stratosferze uczeni zainstalowali specjalne pułapki
magnetyczne i  na początku 2015 roku w taką magnetyczną pułapkę wpadły
 bardzo niezwykłe kuleczki ze zdecydowanie niezwykłą zawartością - była to
galaretowata substancja organiczna zawierająca DNA.
I żeby było jeszcze dziwniej, ta substancja  to był mały, żywy stworek.
Oczywiście  kuleczki, stanowiące opakowanie galaretowatych stworków i owe
stworki są  bardzo skrupulatnie badane.
Badania prowadzi i nadzoruje prof. Milton Wainwright z University of
Buckingham .
W trakcie badań okazało się, że konfiguracja DNA tajemniczych stworków na
 naszej planecie nie występuje.
Obejrzawszy wyniki badań owej przedziwnej, nieznanej   konfiguracji DNA
 profesor wykrzyknął: "Wow, to wydaje się być niesamowite!"
Jak zapewne większość z moich "czytaczy" wie, DNA są to kwasy nukleinowe,
czyli wielkocząsteczkowe organiczne  związki chemiczne, pełniące rolę nośnika
informacji genetycznej w żywych organizmach.
Są one bardzo trwałą instrukcją/planem budowy i fizjologii każdego żywego
organizmu. To z nich wychodzą sekwencje wszystkich rozkazów na etapie 
rozwoju filogenetycznego i ontogenetycznego ( rozwoju rodowego i osobniczego),
czyli przemian anatomicznych i fizjologicznych określonego osobnika od
momentu poczęcia aż do śmierci.
Badanie  kuleczki,(sferuli) stanowiącej "opakowanie" stworka wykazało, że posiada
ona idealnie kulisty kształt i wszelkie cechy produktu sztucznie wytworzonego.
Jest wytworzona z kompozytów wieloskładnikowych, w sposób zapewniający jej
ochronę przed promieniowaniem kosmicznym oraz bezpieczny przelot przez
gęstą atmosferę naszej planety.
Zewnętrzna powłoka składa się z kilku pierwiastków  kosmogenicznych, czyli
metali ziem rzadkich, występujących w niezwykle małych ilościach. Jednym
z tych składników okazał się  pierwiastek Dysproz, który na Ziemi stosowany
jest tylko w reaktorach jądrowych.
Na temat samej sferuli i jej zawartości nie podano zbyt wiele informacji, nie
mniej w informacji przekazanej mediom jednoznacznie użyto sformułowania, że
zawartość tej dziwnej kuleczki to żywe zwierzątko wyposażone w specyficzną
informację genetyczną, czyli taką z zakodowaną sekwencją poleceń.
Tyle tylko, że ten kosmiczny przybysz nie ma żadnych odpowiedników ani też
powiązań genetycznych ze znanymi ziemskiej nauce  zwierzętami.
Naukowcy zaangażowani w ten projekt badawczy są przekonani, że właśnie
otrzymali  pozytywną odpowiedz czy rzeczywiście istnieje gdzieś w Kosmosie
życie.
 Oczywiście jak na razie brak jest odpowiedzi na wiele innych pytań , ponieważ
zupełnie nie wiadomo z którego miejsca w Kosmosie przysłano nam tę dziwną
przesyłkę i dlaczego.
Burza mózgów trwa a pytań jest coraz więcej.
Chcą nas wykończyć bo Ziemi grozi przeludnienie czy może tylko ulepszyć???
Uczeni mają problem, a ja, idiotka, przejmuję się, że się  mam  gdzieś-tam
przeprowadzić.

sobota, 18 marca 2017

Piotrowy Tron

Okładkę ostatniego dwutygodnika FORUM zdobi zdjęcie papieża Franciszka.
Nad zdjęciem tytuł: "Wojna w Watykanie. Kto poluje na Franciszka?
Jedno jest pewne- z pewnością nikt z wiernych- ci darzą go szacunkiem .
Więc kto? - odpowiedz jest niezmiernie prosta.
W chwili gdy tylko papież Franciszek podjął pierwsze próby wprowadzenia
Kościoła katolickiego w XXI wiek, zreformowania jego władz, przelania części
kompetencji  na terenowych biskupów, napotkał silny opór watykańskiego
establishmentu.
No bo jak - nagle Kościół ma być ubogi? Jak to - uporządkować finanse?
Zlikwidować część intratnych urzędów w kurii? A do tego jeszcze kajać się
i przyznawać do błędów? - niedoczekanie.
Udzielać Komunii rozwodnikom?- zgroza.
Nawet jeśli ponownie wstąpili w związek małżeński, a Kościół unieważnił
za opłatą ich dotychczasowe małżeństwo.
Przyjąć do grona wiernych homoseksualistę, który przyznaje się do swej
orientacji? - mowy nie ma. Przecież on nie ma prawa poszukiwać Boga!
A że wśród duchownych takowych nie brak? A kto nam coś udowodni?
I  w ogóle po co powołać trybunał, przed którym stawaliby biskupi
ukrywający przypadki molestowania  seksualnego dzieci?

Niedawno przeczytałam, w ramach pogłębiania swej wiedzy, książkę
Johna Hogue "Ostatni papież".
To książka o przeszłości, terazniejszości a może i przyszłości Kościoła
rzymskokatolickiego.
Lektura wielce pouczająca, chwilami można się pośmiać, ale ogólnie parę
łez uronić nad naiwnością "ciemnego ludu".
Poznajemy tu  pontyfikaty 111 urzędujących dotychczas papieży.
Aktualnie urzędujący papież Franciszek jest 112.
A teraz ciekawostka - w 1139 roku irlandzki biskup Malachiasz wygłosił
w Rzymie proroctwa dotyczące losów kolejnych papieży aż do chwili
Sądu Ostatecznego, który ma nastąpić na początku III tysiąclecia.
Manuskrypt zawierający sto jedenaście łacińskich sentencji spoczywał
ukryty w Watykanie.
W 1595 roku  manuskrypt został potępiony przez władze kościelne, chociaż
bardzo celnie opisywał charaktery, losy papieży i wydarzenia związane z ich
pontyfikatami od XII wieku aż po dzień dzisiejszy.
A wg tych przepowiedni pontyfikat obecnego papieża ma być ostatnim.
Jak się okazuje, to aż  90% przepowiedni irlandzkiego biskupa spełniło się.
Książka "Ostatni papież" została napisana w 1998 roku. W 2016 roku
autor uzupełnił ją rozdziałami opisującymi pontyfikaty Benedykta XVI
 i Franciszka. I właśnie  to wydanie nabyłam.
Poza tym znajdziecie  tu dokładny, zgodny z historią, niekoniecznie zgodny
z tym, czego nauczyliście się na religii, opis początków chrześcijaństwa.
Chyba nie odmówię sobie przyjemności i w następnej notce napiszę o kilku
wyjątkowo "radosnych" papieżach, znacznie mniej  znanych niż Borgia, ale 
mających równie ciekawe pomysły.

czwartek, 16 marca 2017

Znowu......





Odchodzi moje pokolenie. Pokolenie poetów a nie tekściarzy, pokolenie
piosenkarzy a nie wyjców bez dykcji.
Posłuchajcie tekstów. Piosenki Wojtka Młynarskiego zawsze były podsumowaniem
rzeczywistości, która nas otaczała.
Jego odejście to ogromna strata, a dla mnie wielki smutek.

sobota, 11 marca 2017

Wiszę.....

.... a tego stanu nie lubię.
Chcąc opisać stan, w którym obecnie się znajduję muszę użyć wielu słów -
"jestem rozdarta", "żyję w zawieszeniu", "czuję się między młotem a
kowadłem".
I wszystko to sprawia, że nie czuję się komfortowo.
Chyba trzeba do tej całej sytuacji podejść nieco filozoficznie i może postarać
się wsłuchać w to, co podpowiada podświadomość. Tyle tylko, że ona chyba
wyjechała gdzieś na wakacje. Niczego mi nie podpowiada.
Po raz pierwszy w życiu nie umiem błyskawicznie podjąć decyzji,  a dotąd
nigdy nie miałam z tym problemu. Mój ślubny też zawsze nie miał z tym
problemu, wśród znajomych uchodziliśmy  za takich, co podejmują decyzję
bez najmniejszego namysłu.A tak naprawdę zawsze wszystko było przez nas
przeanalizowane, zawsze mieliśmy wcześniej przeanalizowanych  kilka
wariantów i możliwych  scenariuszy, więc wybranie właściwego nie sprawiało
nam nigdy kłopotu.
Ale zawsze były to wybory które nas od nikogo nie uzależniały.
A teraz sytuacja jest inna -obcy kraj, nikła znajomość języka, procedur kopa
z górką, problem ze znalezieniem mieszkania, które musi być w ściśle
określonym miejscu.
A na samym końcu- koniec z robieniem tylko tego co nam pasuje.
No i jeszcze dojdzie problem finansowy - tu wprawdzie nie mamy "kokosów",
ale skłamałabym  mówiąc, że cierpimy biedę. Ale te pieniądze tam = problemy
finansowe.
I tak miotam się, a jednocześnie daję się unosić fali, czekając co wyniknie
z poszukiwania mieszkania.
Gdy patrzę na to wszystko co mam spakować to  aż głowa mi pęka w szwach.
Ślubny też nie wykazuje entuzjazmu, zamartwia się na zapas jak to będzie
z opieką medyczną dla  niego.
Mieszkanie, które córka oglądała (dzień wcześniej ktoś je rezerwował) już
zostało sprzedane, więc czeka  na kolejną propozycję.
Wiele lat temu, gdy córka była jeszcze w liceum, zapytała mnie, czy jeśli
ona wyjedzie  z Polski na stałe, to my do niej dołączymy. I wtedy jej to
obiecałam.  Nie sądziłam, że naprawdę wyjedzie stąd na  stałe, ale jednak
wyjechała. I zdaję sobie sprawę, że muszę dotrzymać  tego co przed
wielu laty obiecałam. Zawsze realizuję  swoje obietnice.
Rozpatrując sprawę z innego punktu widzenia- to co się dzieje w kraju
doprowadza mnie chwilami do białej gorączki a do tego mam świadomość,
że tu nigdy nie będzie stabilizacji, bo przeskok z systemu feudalnego wprost
do liberalizmu jeszcze nikomu się nie udał.
I z tego powodu wizja zamieszkania w innym miejscu podoba mi się, choć
jak wiadomo wszędzie dobrze gdzie nas nie ma;))
Wolność i demokrację trzeba wypracowywać latami a u nas było to wszystko
za szybko, zabrakło przysłowiowej pracy u podstaw.
No nic, pójdę poczytać o korzeniach religii. Może przy okazji dowiem się
coś o zaczarowywaniu rzeczywistości, bo każda religia zawsze miała i ma
w sobie elementy magii.
Miłej niedzieli wszystkim życzę;>)




czwartek, 9 marca 2017

Dzieci in vitro?

Bardzo, bardzo dawno temu, mniej więcej około 550 roku przed nową erą
w Persji zaistniał kult Mitry.
Według wyznawców Mitra był bogiem w ludzkiej postaci. Był przedstawiany
jako młody mężczyzna i kojarzony z kultem Słońca- nosił miano Boga Słońca
oraz Słońca Niezwyciężonego.
Mitra narodził się ponoć z dziewiczej matki.
Gdy Mitra zabił mitycznego, świętego byka został wyniesiony do godności
rzecznika gatunku ludzkiego u bogów na wysokości.
Wyznawcy tego kultu odbywali swe nabożeństwa najczęściej w jaskiniach, lub
innych świętych miejscach  śpiewając hymny, mamrocząc różne zaklęcia, jedząc
 mięso świętych zwierząt i pijąc ich krew.
Uczestnictwo w tych wspólnych modłach miało zapewnić życie  wieczne
w postaci natychmiastowego przejścia po śmierci na łono Mitry, by czekać
w szczęściu i spokoju na dzień sądu.
Dzień sądu miał nastąpić w chwili końca świata, a wtedy wszyscy zmarli mieli
zostać  wezwani z grobów na sąd ostateczny.
Nikczemni mieli  wtedy zostać unicestwieni w ogniu, a ci prawi rządzić wspólnie
z Mitrą.
Początkowo była to religia tylko dla mężczyzn i miała siedem różnych klas,
do których wierni byli kolejno wprowadzani. Po jakimś czasie żony i córki
wyznawców Mitry były przyjmowane do świątyń Wielkiej Matki, które
przylegały do świątyń Mitry.
Kult kobiet był mieszanką obrządku Mitry i frygijskiego kultu Kybele, matki
Attisa.
Przy wejściu do świątyń czciciele Mitry maczali  zawsze palce w wodzie
święconej.
Kult Mitry przetrwał do końca imperium rzymskiego.

Mitra wcale a wcale nie był pierwszym dzieckiem poczętym bez udziału
mężczyzny.
W XIII wieku przed nową erą, w ten nietypowy sposób przyszedł na ziemski
świat bóg Attis. Urodził się  mniej więcej na terenie dzisiejszej Turcji.
I, co ciekawe- urodził się 25 grudnia. Attis był zarówno ojcem jak i synem
świętym.
Attis był również nazywany zbawicielem, a umarł ukrzyżowany na drzewie
by odkupić grzechy ludzi.
Został pogrzebany, a trzy dni póżniej jego kapłani znalezli pusty grób - bo
Attis zmartwychwstał  i to w dniu 25 marca.
Ceremonia inicjacyjna jego wyznawców polegała na symbolicznym chrzcie
we krwi, która  zmywała winy za popełnione grzechy i po nim byli
nazywani "nowo narodzonymi".
Praktykowali również zwyczaj dzielenia się świętym chlebem,który był
symbolem ciała zbawiciela.
Niewiele wiemy o  szczegółach tego kultu, ale wiadomo, że jego kapłani i
wszyscy mężczyzni służący w jego świątyniach musieli być- wykastrowani.
A Kybele, matka Attisa, zwana Matką Bogów, pomimo urodzenia jeszcze
kilku bogów nadal pozostała dziewicą.

Czytam o tych  przedchrześcijańskich  kultach czytam i nie jest dla mnie
odkryciem, że znam te historie z zupełnie innego kultu, ale  nagle  pojęłam
skąd niechęć i opór naszych władz do in vitro.
Bo jasno z tego wynika, że   poczęcie  in vitro =  bogowie.
I kto wie, może któreś z dzieci  poczętych  in vitro spełniłoby to równanie
i z czasem, przyjrzawszy się pewnemu ugrupowaniu wysłałoby całą tę
rujnującą kraj partię w niebyt?

wtorek, 7 marca 2017

Wena wzięła sobie urlop...

.... i nie zostawiła, niestety,  zastępstwa.
Przy okazji zabrała mi pomysły na gotowanie.
Podłamana przejrzałam stos  kartek i w godzinę powstał dziś obiad.
Oczywiście bezglutenowy, no ale nie ogłosiłam tego podając danie na stół.
Z rozpaczy zrobiłam dziś "kolorowy ryż".
Składniki:
ryż basmati, ( po 3 łyżki stołowe suchego ryżu na osobę)
4 grube plastry pieczonej karkówki,pokrojone w  cienkie paseczki
 łyżka stołowa oleju kokosowego, 
2 garście mrożonej włoszczyzny,
sok z kiszonych buraków.
sól, czosnek granulowany, 1 łyżka stołowa sosu sojowego ciemnego.
Wykonanie:
1. Mierzymy objętość  ryżu, by wiedzieć ile należy do niego dodać "płynu".
2. Podsmażamy ryż na łyżce oleju kokosowego cały czas mieszając.
3. Dodajemy wody- dwa razy tyle ile wynosiła objętość ryżu i gotujemy
    na tzw. wolnym ogniu.Gdy ryż już parkocze dodajemy jeszcze jedną
    ilość płynu, tym razem w postaci soku z buraków, mrożoną włoszczyznę,
    oraz mięso. i sos sojowy.
4. Teraz solimy do smaku, dodajemy czosnek granulowany.
Nie zapominamy o wymieszaniu wszystkiego widelcem.
Gdy już nie widać na powierzchni ryżu płynu, wyłączamy gaz, nakrywamy
garnek pokrywką i całość okrywamy czule ręcznikiem frotowym, zostawiając
na wyłączonym palniku, na którym się gotował.
Mniej więcej po  pół godzinie otulania ryż jest już gotowy do podania. Jeżeli
chcemy podać go pózniej to wrzucamy na patelnię  i podgrzewamy go na oleju
kokosowym.

Kupiłam mąkę z ciecierzycy i zrobiłam z niej racuszki- niestety smaczne a do
tego zdrowe, bezglutenowe, bez cukru.
Zniknęły z  talerzy zbyt szybko.
Z mąki ciecierzycowej, mleka kokosowego, 2 jajek,1/2 łyżeczki sody
czyszczonej, dwóch garści rodzynek ,2 łyżek mielonych orzechów włoskich 
i 5 kropli stewii w płynie oraz szczypty soli zrobiłam ciasto jak na  "normalne"
racuszki, które  smażyłam na oleju kokosowym na rumiano.
Mogą robić za niedzielne śniadanie albo lunch.
Proporcji nie podaję, bo takie rzeczy jak naleśniki lub racuszki robię "na oko".
Smaczne  są zarówno na ciepło jak i na zimno.

Następne jakie zrobię będą z mąki arachidowej i jaglanej i będą zamiast chleba,
którego jakoś nie chce mi się ostatnio piec.

Poszukiwania odpowiedniego mieszkania nadal trwają.




środa, 1 marca 2017

Będzie długie, ale wytrzymajcie, poczytajcie

Tekst powstał po przeczytaniu artykułu napisanego przez p. doktora Włodzimierza
Borzęckiego.
Wpierw nieco statystyki na temat stanu zdrowia Polaków.
Polska ma najwyższy w Europie wskaznik umieralności na choroby serca i krążenia.
Nadciśnienie ma 7 milionów ludzi, co prowadzi do udarów mózgu i zawałów.
W Polsce 40% mężczyzn nie dożywa 70 roku życia. W tej grupie 40% zgonów jest
spowodowanych chorobami układu krążenia, nowotworami złośliwymi 30%, a 10%
 nagłymi wypadkami.
Mamy najwyższy w Europie przyrost zawałów mięśnia sercowego i raka płuc.
Co dziewiąty Polak jest niepełnosprawny,czyli jest to około 4,5 miliona osób.
Na choroby zwyrodnieniowe stawów cierpi około 20% ludności (8 mln osób).
Na cukrzycę  choruje ok. 3 mln. osób, drugie tyle nie wie, że ją ma.
Nadwagę ma 50% Polek i 62 % Polaków.
Odsetek 11-latków z nadwagą okazuje się być najwyższy na świecie.
Na celiaklię choruje co setna osoba w Polsce, co trzeci Polak w mieście i co
dziewiąty na wsi jest dotknięty jakąś alergią.
Około 6 milionów Polaków ma problemy z tarczycą, a ponad 4 miliony chore nerki.
Nosicielami wirusowego zapalenia wątroby jest 2% Polaków, u około 1/5 polskich
uczniów stwierdzono dysleksję.
Polacy wypalają 100 miliardów papierosów rocznie co kosztuje 2 miliardy dolarów.
Pali połowa mężczyzn i 1/3 kobiet.
40% lekarzy pali nałogowo!!!
Na przewlekłą obturacyjną chorobę płuc choruje 2 miliony osób. Jest to choroba
nieuleczalna.
I wreszcie - odnieśliśmy sukces:
9 litrów czystego spirytusu rocznie przypada na głowę statystycznego Polaka -
w tym uwzględnione  są również  dzieci od chwili przyjścia na świat.
Ponad 2 miliony Polaków jest uzależnionych od alkoholu.

Dlaczego tak ponuro to wszystko wygląda?- odpowiedz jest prosta.
Wiedza i świadomość prozdrowotna obywateli naszego kraju oscyluje około zera.
                                                          ******
No dobrze, nie napiszę, że u nas jest najgorzej bo na przykład w USA zgony ludzi
spowodowane przez lekarzy w wyniku błędów diagnostycznych i terapeutycznych
to 120 tysięcy przypadków rocznie.
Około 125 tysięcy Amerykanów umiera w następstwie  ubocznych skutków
działania  leków. W Polsce nie prowadzi się wcale  takich statystyk.
A u każdego piętnastotysięcznego pacjenta chirurgii w USA następują powikłania
z powodu pozostawienia w ich ciele narzędzia chirurgicznego lub gazy czy też
chusty chirurgicznej.
I co roku 90 tysięcy osób w USA umiera z powodu zakażeń szpitalnych.
Ogólnie też wiadomo, że wiele chorób powstaje w wyniku stosowania leków
przeciwbólowych i przeciwzapalnych, które powodują  między innymi chorobę
refluksową (70% przypadków), krwawienia z  żołądka, chorobę Crohna oraz
uszkodzenie nerek i wątroby.
W USA przyznano, że lekarze są trzecią, najczęstszą przyczyną zgonów  po
nowotworach i chorobach serca .

Zle się czujemy, więc nim się nawet przez chwilę zastanowimy co może być
tego przyczyną, pędzimy do lekarza, który najczęściej nie jest w stanie wydać
 prawidłowej diagnozy, mimo wielu nowoczesnych urządzeń. Generalnie
skuteczność  leczenia sięga 40%.

Ale dzięki owym nowoczesnym urządzeniom i diagnozie lekarskiej zasilamy
permanentnie  kieszeń (chyba  bezdenną) koncernów farmaceutycznych.
Badania wykazały, że przemysł farmaceutyczny wydaje na marketing około
około jednej trzeciej swoich przychodów, a wielu lekarzy ma bliskie
powiązania z koncernami produkującymi leki.
Telewizyjne reklamy w większości dotyczą leków - na katar, grypę, zaparcia
i na biegunki, na uspokojenie i na pobudzenie, na włosy, ich  wzmocnienie,
pogrubienie itp oraz na uzyskanie promiennej cery i dobrego humoru.

Okazuje się, że koncerny farmaceutyczne wymusiły na WHO obniżenie normy
na poziom cholesterolu w krwi- z 250 na 200, tylko po to, by lekarze ordynowali
pacjentom śmiertelnie niebezpieczne dla zdrowia statyny.
Warto poczytać książkę prof.dr hab.Waltera Hartenbacha  "Mity o cholesterolu".
Wyczytacie tam, że cholesterol nie ma nic wspólnego z rozwojem miażdżycy i
zawałem serca. Ta  prowadzona przez przemysł farmaceutyczny kampania
dezinformacyjna przenika na wskroś całe społeczeństwo oraz praktykę
lekarską. Jeszcze żaden chirurg czyszczący tętnice zapchane blaszkami
miażdżycowymi nie znalazł tam ani miligrama cholesterolu, ale znajdują tam
wapń, który trafia tam omyłkowo, zamiast do kości.
Tymczasem cholesterol jest niezbędny dla życia. Jednocześnie zataja się  dużą
liczbę zgonów z powodu zwyrodnień nowotworowych na skutek redukcji
lekami (statynami) stężenia cholesterolu w krwi.
Duże koncerny farmaceutyczne nie  wahają się  przekupywać profesorów
medycyny, zachęcając ich do prowadzenia  fałszywych badań oraz organizowania
konferencji z udziałem dziennikarzy, by całą rzecz uwiarygodnić.
A testowanie nowych leków odbywa się coraz częściej niskim kosztem
w Bangladeszu, Indiach, Pakistanie lub..... w więzieniach, o czym nikt nie wie.
Nie da się ukryć, że w sytuacji gdy lekarz medycyny konwencjonalnej traktuje
każdego pacjenta jak składankę z klocków Lego i może mu poświęcić 15 do 20
minut na przeprowadzenie wycinkowego wywiadu nt. jego dolegliwości a reszta
jest ustalana w oparciu o wyniki badań "mechaniczno-elektronicznych"  raczej
rzadko można znależć prawdziwą przyczynę dolegliwości, które nas trapią.
Organizm człowieka to  bardzo skomplikowana maszyneria i wielka fabryka
chemiczna w jednym obudowaniu i  warto poświęcić  mu nieco swej uwagi nawet
gdy się nie jest ani lekarzem medycyny konwencjonalnej ani alternatywnej.
I do tego wszystkich namawiam - wsłuchujcie  się w siebie, w to co mówi wasz
organizm i stosujcie profilaktykę.
 I częściej korzystajcie  z pomocy wykwalifikowanych naturoterapeutów.